Zapowiedziany przez PiS wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, który miałby się wypowiedzieć o wyroku TSUE jedynie gmatwa sytuację, która – jak się wydaje – powinna być jasna odkąd kilkanaście lat temu weszliśmy do Unii Europejskiej. Cóż poradzić: TK nie może oceniać wyroków unijnego Trybunału. Mimo to obecna prezes polskiego sądu konstytucyjnego mówi, że „zawarte w orzeczeniu TSUE sugestie naruszają ład konstytucyjny i wykraczają poza unijne traktaty".

Czytaj także: TSUE wydał wyrok ws. KRS. Co dalej z polskim sądownictwem?

Zagrywka rządzących, którzy chcą włączyć TK w sprawę angażującą prawie wszystkie polskie najwyższe instancje sądownicze to niestety czysta polityka. A prymat polityki nad prawem to nic dobrego. Jedyne, co w tej sytuacji w ręku ma sąd, to swój autorytet. Nic go tak nie okrawa jak podobne ruchy ze strony władzy politycznej, która pod fasadą państwa konstytucyjnego działa tak, jakby przepisów regulujących jej kompetencje wcale nie było.

Można długo się zastanawiać do czego zmierza wniosek do TK. Jedna z możliwości to korzystne dla rządzących uzyskanie w polskim Trybunale decyzji o zabezpieczeniu postępowania przed NSA, który musi ostatecznie rozstrzygnąć sprawę, w jakiej zwrócił się do TSUE z pytaniem prejudycjalnym – co już raz ćwiczono przy sprawie uchwały połączonych izb Sądu Najwyższego po wyroku TSUE. Zresztą instytucja prawna zabezpieczenia w ostatnich latach robi zawrotną karierę. Odkąd jako pierwszy na pomysł jej zastosowania w TK wpadł Borys Budka podczas gdy Trybunał pod kierunkiem prof. Andrzeja Rzeplińskiego zmagał się z pisowskimi ustawami, które zmieniły oblicze tego sądu. TK wprowadził zabezpieczenie, choć rządzących nie powstrzymał. Śladem Trybunału w wielu sprawach poszedł potem SN – także z różnym skutkiem. NSA również próbował tej drogi gdy zadał pytania Luksemburgowi w sprawie kandydatów do SN, ale nie powstrzymało to prezydenta Andrzeja Dudy przed wręczeniem nominacji sędziowskich tym, którzy według obecnej KRS powinni je otrzymać. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego przed NSA stanęła już sprawa sędziów, którzy nie mogli się doczekać awansów, choć KRS ich zatwierdziła. Wtedy sąd ten uznał, że nie może oceniać aktów władczych głowy państwa. Dziś można się zastanowić, czy NSA postąpił zasadnie i czy druga obok zabezpieczenia instytucja prawna – prezydenckiej prerogatywy – też nie zostałaby tak wyolbrzymiona, jak dzieje się to dziś.

Wszystko zależy więc od tego, czy NSA zechce zrobić to, co zasugerował mu Luksemburg. Unijny trybunał nie powiedział wszak niczego, czego NSA sam by nie wiedział – czyli że jeśli prawo krajowe jest sprzeczne z unijnym, można je pominąć w orzeczeniu. Jak w piłce nożnej: idealne dośrodkowanie ze skrzydła na główkę. Teraz test dla NSA, czy potrafi główkować.