Reklama
Rozwiń

Michał Szułdrzyński: Dizengoff minus 4. Fenomen izraelskiej zdolności przetrwania

Obozowisko na podziemnym parkingu w Tel Awiwie, gdzie mieszkańcy chronili się przed irańskimi rakietami, pozwala zrozumieć, dlaczego demokracja w Izraelu przetrwa.

Publikacja: 04.07.2025 06:50

Beniamin Netanjahu

Beniamin Netanjahu

Foto: REUTERS/Ronen Zvulun/File Photo

Dizengoff Centre to położona u zbiegu ulic Dizengoff i Króla Jerzego najstarsza galeria handlowa Tel Awiwu. Składa się na nią nie tylko ponad 400 sklepów, wiszące ogrody, kina, ale też dwa wieżowce. Centrum oddano do użytku pięć dekad temu i wpisało się już w historię najnowocześniejszego miasta Izraela, również tę krwawą, gdy w połowie lat 90. wysadził się tam bojownik Hamasu przy użyciu 20 kg materiałów wybuchowych, które miał na sobie. Tak Dizengoff dołączyło do długiej listy miejsc w regionie, które obficie zostały zroszone palestyńską i żydowską krwią.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Trump broni Netanjahu. I bombarduje izraelską demokrację

Dlaczego w Izraelu nie wszyscy Arabowie mają dostęp do schronów przeciwrakietowych

Centrum handlowe przebiło się ostatnio do zbiorowej wyobraźni podczas wojny nazwanej 12-dniową za sprawą reportażu najstarszej izraelskiej gazety „Haaretz”. Odpowiedzią Iranu na ostrzał ze strony Izraela było ciągłe posyłanie serii rakiet balistycznych. W efekcie cywile zmuszeni byli spędzać sporo czasu w schronach. W każdym nowym budynku musi istnieć „bezpieczny pokój” (mamad), czyli pomieszczenie, które można zamknąć stalowymi drzwiami, bez okien albo ze specjalnie uszczelnianymi i zbrojonymi. Wiele izraelskich rodzin urządza mamad w pokoju dla dzieci, by w wypadku alarmu powietrznego, po prostu położyć się na karimacie koło dziecięcych łóżeczek. Jednak podczas ostatnich bombardowań cywile zginęli w bezpiecznym pokoju w miejscowości Petach Tikwa, we wschodniej części Tel Awiwu, ponieważ bezpośrednio uderzyła w nie z ogromną energią rakieta balistyczna, a pomieszczenia tego rodzaju nie są projektowane do obrony przed takimi pociskami.

Wiele osób nie ma własnych schronów. Nie wspominając już o społeczności arabskiej. Tak się jakoś pechowo złożyło, że wiele miejscowości zamieszkałych przez izraelskich Arabów ma, eufemistycznie rzecz ujmując, niewystarczającą liczbę schronów. A mówiąc wprost – często arabskie wioski mają tzw. status otwarty, czyli nie są objęte ani systemem schronów, ani ochrony przeciwlotniczej. Musa Abu Rumi, burmistrz miejscowości Tamra, przyznał, że w jego mieście, zamieszkanym przez biedniejszą ludność arabską, tylko 40 proc. mieszkańców może liczyć na miejsce w schronie.

I tak długo, jak Izraelczycy będą zdolni do takiej samoorganizacji, tak długo demokracja w Izraelu przetrwa. Mimo polityki prowadzonej przez ten czy inny rząd.

Alarmy są największym problemem dla osób starszych, z trudem poruszających się, samotnych lub dla rodzin z małymi dziećmi. Przeniesienie się w środku nocy do schronu to dla nich nie lada przedsięwzięcie. Dlatego pojawiły się takie fenomeny, jak miasteczko, które wyrosło na poziomie minus 4 na parkingu w Dizengoff. Schronami bywają bowiem właśnie parkingi podziemne, a jedno z pięter we wspominanym centrum handlowym tętniło życiem cały czas. Przenosili się tam mieszkańcy okolicznych budynków, w których było mniej dostępnych schronów, osoby w podeszłym wieku i schorowane. Pewna starsza pani została przywieziona przez pochodzącą z Azji opiekunkę. Dizengoff –4 stał się symbolem samoorganizacji izraelskiego społeczeństwa, a zarazem jego odporności na wojenną rzeczywistość.

Często patrzymy na narody przez pryzmat ich przywódców, którzy toczą wojny, nie skupiając się na cywilach, którzy znoszą codzienne trudy. I owszem, Izraelczycy są bardzo zmilitaryzowanym społeczeństwem, ale szczególnie w dużych miastach wiele osób jest nastawionych pokojowo i odrzucają politykę Beniamina Netanjahu. Wszyscy jednak – jeśli tylko mają gdzie – powinni się ukryć, gdy wyją syreny ostrzegające przed pociskami. Bo Irańczykom udało się przebić przez kilkuwarstwową ochronę przeciwrakietową zbudowaną przez izraelskie wojsko. Ponad 30 rakiet trafiło w tereny gęsto zaludnione, 28 osób zginęło, a 3 tys. zostało rannych.

Izraelczycy traktują alarmy serio i gdy słyszą wycie syren, naprawdę się chowają, bo wiedzą, że nawet jeśli wrogie pociski zostaną przechwycone przez Żelazną Kopułę, Procę Dawida czy Strzałę, mogą zostać ranni przez spadające odłamki zestrzelonych rakiet.

Właśnie dlatego Dizengoff –4 było podczas wojny 12-dniowej tak gwarne. Mieszkańcy bardzo szybko się podzielili rolami. Jeden załatwił transport materaców, by nie trzeba było spać na karimatach, ktoś załatwił namioty, by na wspólnym parkingu móc zachować prywatność. Ktoś zorganizował tymczasową administrację, która przyznawała miejsce do „biwakowania” ludziom przychodzącym schronić się. Dojeżdżający z Jerozolimy ochroniarz z centrum handlowego też zamieszkał w podziemiu, bo uznał podróże autobusem za zbyt niebezpieczne. Za dnia pilnował więc porządku w galerii handlowej, a wieczorami w namiotowym miasteczku. Nocowali tam też nowi imigranci z USA i Europy Zachodniej, którzy zdecydowali zamieszkać w ojczyźnie swych przodków. Krótko mówiąc, był tam cały przekrój przez liczne warstwy społeczne, grupy wiekowe i miejsca pochodzenia.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Izrael nie zostawia swoich. I płaci za to najwyższą cenę

Izraelczycy spierają się o ofiary w Gazie i o proces Beniamina Netanjahu. Ale w razie potrzeby potrafią połączyć siły

Ta zdolność do samoorganizacji pokazuje chyba najlepiej nie tylko odporność społeczeństwa, ale też witalność tamtejszej demokracji. Pewnie na tym podziemnym obozowisku kilka osób uważa premiera Netanjahu za Mesjasza, kilka za kryminalistę, który toczy wojny po to, by uniknąć odpowiedzialności karnej za korupcję – zresztą sąd izraelski po emocjonalnym internetowym wpisie Donalda Trumpa, dla którego proces Netanjahu to hucpa (to słowo funkcjonuje zarówno w języku polskim, jak i hebrajskim), odwołał zaplanowane na ten tydzień przesłuchanie premiera. Kilka innych osób pewnie nie interesuje się polityką. Ale wszyscy, bez względu na poglądy, bez względu na to, co myślą o śmierci kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców Gazy z rąk izraelskich żołnierzy w trwającej ponad 600 dni wojnie z Hamasem, wspólnie zapewniają sobie dach, a właściwie gruby żelbetowy strop nad głową, by położyć się na materacu i zasnąć mimo alarmów i odgłosów wybuchów.

I tak długo, jak Izraelczycy będą zdolni do takiej samoorganizacji, tak długo demokracja w Izraelu przetrwa. Mimo polityki prowadzonej przez ten czy inny rząd.

Dizengoff Centre to położona u zbiegu ulic Dizengoff i Króla Jerzego najstarsza galeria handlowa Tel Awiwu. Składa się na nią nie tylko ponad 400 sklepów, wiszące ogrody, kina, ale też dwa wieżowce. Centrum oddano do użytku pięć dekad temu i wpisało się już w historię najnowocześniejszego miasta Izraela, również tę krwawą, gdy w połowie lat 90. wysadził się tam bojownik Hamasu przy użyciu 20 kg materiałów wybuchowych, które miał na sobie. Tak Dizengoff dołączyło do długiej listy miejsc w regionie, które obficie zostały zroszone palestyńską i żydowską krwią.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Kto zapewni Polsce parasol nuklearny? Ekspert z Francji wylewa kubeł zimnej wody
Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka
Plus Minus
„Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata”: Droga do bomby A