W 1861 r. do biura prezydenta mógł wejść każdy z ulicy. Głowa państwa nie była chroniona w żaden nadzwyczajny sposób. Nikt zresztą nie wyobrażał sobie, że można dokonać zamachu na pierwszego obywatela Ameryki. Lincoln był święcie przekonany, że nic mu nie grozi. W rzeczywistości już wtedy nad jego głową zbierały się czarne chmury. Każdego dnia docierała do niego coraz bardziej nienawistna korespondencja z Południa. Nadawcy domagali się egzekucji prezydenta lub grozili zamachem, nie przebierając w wulgarnych słowach i dołączając do korespondencji rysunki szubienicy.
Zły omen
Pewnego dnia wydarzyło się coś niezwykłego, co na zawsze wzbudziło w Lincolnie niepokój. Nie mogąc znieść tłumów w swoim biurze, wymknął się tylnymi drzwiami i uciekł do domu, gdzie postanowił odpocząć chwilę na kanapie. Leżąc, zerknął w kierunku sekretarzyka, nad którym powieszone było lustro. Kiedy ujrzał odbicie całej swojej postaci, ze zdumieniem spostrzegł, że jego twarz jakby się rozdwoiła. Jedna twarz wyglądała zdrowo, druga zaś była trupio szara i w wyrazie boleści. Przerażony zerwał się na nogi i podbiegł do lustra, ale złudzenie zniknęło. To wydarzenie przeświadczyło go, że coś złego wydarzy się w jego życiu. Opowiedział o tym żonie. Mary, kobieta obsesyjnie wierząca w zjawiska nadprzyrodzone, popadła w przygnębienie. Pierwsza dama uważała, że ta wizja zapowiada śmierć jej męża podczas drugiej kadencji. Pierwsza, zdrowa twarz, miała w jej opinii utożsamiać pomyślność i sukcesy w czasie pierwszej kadencji, natomiast druga zapowiadała męczeńską śmierć.
Mary Todd Lincoln była zafascynowana okultyzmem. Podobno organizowała w Białym Domu modne w owym czasie wieczory spirytystyczne, w których chętnie uczestniczył prezydent i jego najważniejsi ministrowie. Pani Lincoln była doprawdy bardzo dziwną osobą. Pod względem chorobliwej wręcz ambicji, złośliwości i porywczości dorównała jej jedynie Hillary Clinton. Obie panie, choć ich czasy dzieliło ponad 130 lat, miały bardzo kłopotliwy dla otoczenia prezydenta zwyczaj rzucania w swoich mężów podczas awantur małżeńskich wszystkim, co miały pod ręką. Pani Lincoln najchętniej wybierała do tego celu kawałki drewna na opał, którymi podobno nieraz celnie trafiała męża w głowę. Obecnie zamknięto by ją w więzieniu pod zarzutem próby zabójstwa prezydenta. Ale nawet w połowie XIX w. jej powierzchowność i sposób odnoszenia się do męża oraz synów wzbudzała głębokie oburzenie otoczenia. Wroga administracji Lincolna prasa demokratyczna eksponowała te awantury, nazywając pierwszą damę „wulgarną wariatką". Co ciekawe, Abraham Lincoln znosił te wybuchy histerii ze stoickim spokojem. Zdawało się, że prezydent jest niemal uzależniony od osobowości małżonki.
Warto przy tym zaznaczyć, że zachowanie pierwszej damy nie było spowodowane jej niechęcią do życia w Białym Domu, jak to miało miejsce w przypadku wielu jej poprzedniczek. Wręcz przeciwnie, Mary Todd Lincoln uwielbiała Waszyngton i była niezwykle ambitną kobietą wiecznie pożądającą poklasku elit stolicy. Nie zgadzała się jednak na rolę biernej pani domu. Domagała się udziału w rządach i bez wątpienia nie raz wpływała na decyzje swojego męża. Władzy pożądała bardziej niż czegokolwiek innego w życiu. Jeszcze kiedy Abraham Lincoln prowadził kancelarię adwokacją w Illinois, miała zwyczaj mówić do swoich znajomych: „Mój mąż pewnego dnia zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. Gdybym tak nie myślała, nigdy bym za niego nie wyszła, bo jak wiecie, nie jest przystojny. Ale popatrzcie tylko na niego. Czy nie wygląda jak materiał na wspaniałego prezydenta?".
Postąpić jak Andrew Jackson
Innego zdania na temat wyglądu prezydenta była opinia publiczna. Po zaprzysiężeniu prezydent tak zaangażował się w swoje obowiązki, że zaczął zaniedbywać zdrowie. Jadał niewiele i był tak chudy, że jego policzki zapadały się jak u anorektyka. Pewna dziewczynka z Westfield w stanie Nowy Jork wysłała do niego list z radą, żeby przynajmniej zapuścił wąsy i brodę. Lincoln wziął sobie do serca tę radę, ale zapuścił tylko brodę bez wąsów, która stała się najbardziej charakterystyczną cechą jego wyglądu.
Zła aparycja był jednak najmniejszym z jego problemów. Zaledwie trzy tygodnie po wyborach pięć stanów południowych zwołało konwencję, na której miała być podjęta decyzja o wystąpieniu z Unii. Politycy i dziennikarze odwiedzający prezydenta ostrzegali go, że Południowcy są gotowi rozbić jedność państwa, byle uchronić system niewolniczy.