Chrabota: Fin de siecle na początku wieku

Trzydziestego grudnia, piątek, przedostatnia kartka tegorocznego kalendarza. Za oknami redakcji „Rzeczpospolitej" jakaś dziwna pora roku.

Publikacja: 30.12.2016 06:00

Chrabota: Fin de siecle na początku wieku

Foto: Fotorzepa

Ni to jesień, ni zima, ni wiosna. Mocny wiatr przesypuje resztki liści. Mimo że nie ma mrozu, jest przenikliwie zimno. Niektórzy winią za to orkan Barbara, który właśnie z upiorną gracją przewala się nad Polską. Jeśli Barbara, to zadowoleni powinni być przynajmniej górnicy. Ale chyba też nie są, podobnie jak większość warszawiaków.

Dziwny ten grudzień. Trochę deszczu, dużo błota, zmienia się klimat, to pewne. A ja jakoś bardziej niż przed rokiem czy dwoma laty odczuwam potrzebę pożegnania tego, co było, i z większą troską niż zwykle spojrzenia w przyszłość.

Proszę mi wybaczyć małostkowość. 30 grudnia to data ważna także dla mnie osobiście, choć dotąd nie skłaniała do jakichś istotniejszych wynurzeń. Tym razem jest inaczej, bo to popołudnie sylwestrowej wigilii jakoś natrętnie przywodzi myśli o końcu epoki. W sensie chronologicznym to oczywiście absurd. Mamy drugą dekadę XXI wieku, przed nami bezmiar reszty stulecia, i to w czasach, gdy wszystko zmienia się szybciej niż kiedykolwiek w historii. Ale właśnie na tym polega problem. To tempo zmiany, ta przyspieszona ewolucja musi budzić niepokój.

Rzeczywistość ewoluuje z tak zawrotną szybkością, że wymyka się naszej obserwacji. Próby poznania są z góry skazane na porażkę. To, co rozgrzewało naszą wyobraźnie ledwie przed dekadą, dziś pachnie średniowieczem. Ewoluuje technologia, sposoby komunikowania, ludzkość wprowadza się w wirtualne światy, które za chwilę, jeśli już nie dziś, doskonale zastąpią ten realny. Jacy wtedy będziemy? Czy bardziej jeszcze Homo sapiens? Czy może mniej? Zagubimy czy wręcz odwrotnie – odrodzimy kondycję tego, co zwykliśmy nazywać człowieczeństwem?

Boję się tych czasów. Boję się nowych mutacji polityki, bo coraz trudniej je zrozumieć. Mieliśmy swoją belle époque, zwłaszcza tu, w Polsce. Koniec komunizmu był na tyle radosny i ozdrowieńczy, że zawierzyliśmy bez reszty Fukuyamie i jego diagnozie o końcu historii. A jednak nie. To było tylko interludium. Trwało ledwie 25 lat. Ćwierć wieku ciągłego entuzjazmu, wiary w nowoczesność i postęp, które były jak klapki na oczach. Dziś opadają, a z nimi iluzja, że ofiarowany nam przez historię urywek czasu był doskonale perspektywiczny i idealny.

Opadały zresztą w rytm kolejnych klęsk XXI wieku, choć nie chciało nam się w to wierzyć. Zamach w Nowym Jorku, inwazje na Afganistan i Irak. Arabska wiosna, a z nią prawdziwe tsunami zbrodni i zamętu na Bliskim Wschodzie. Kolejne fale terroryzmu. Kryzys wiary w europejskie wartości.

Wszystko to wydarzyło się tylko w ostatnich latach. A więc może czas na prawdziwy fin de siecle? Może właśnie czai się, szykując swoje świetnie uzbrojone armie pod przywództwem nowych mężów stanu w osobach Władimira Putina, Nigela Farage'a, Marine Le Pen, Donalda Trumpa, Jarosława Kaczyńskiego? A może jest inaczej i to właśnie przed tymi ludźmi historia postawiła zadanie przeniesienia w przyszłość rozpadających się wartości? Doprawdy nie wiem, choć trudno uwolnić się od poczucia, że są oni grabarzami takiego świata, jaki dotąd znaliśmy. Zamykają ważny rozdział, który niektórzy mogą nazwać belle époque, choć nie dla wszystkich był taki „belle".

A co naprawdę z nimi przyjdzie? Może nasze strachy są przesadne? Widziałem spokój w mądrych oczach Rudy'ego Giulianiego podczas wywiadu dla „Rz", który otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Jarka i Lejba z „Greenberg Traurig" w Warszawie. Zapewniał, że Trump nie jest taki straszny, że rogi przypinają mu złośliwi demokraci. Czyżby? Czyżby cały polityczny Waszyngton zwariował? Czyżby zwariowały Warszawa, Londyn, Paryż?

A może to nie szaleństwo, tylko początek jakiegoś nowego wyznania, nowej zbiorowej iluzji, której mamy dopiero intuicję? Nie wiem, ale myślę, że właśnie diagnozie tego powinniśmy poświęcić całą naszą wrażliwość, całą inteligencję i twórczy wysiłek. Zrozumieć „ducha nadchodzącego czasu", by posłużyć się bon motem śp. Mirka Dzielskiego sprzed lat. Nikt nas z tego obowiązku nie zwolni. Nikt nie zwolni także was, czytelników „Plusa Minusa", co widzę nader trzeźwo, mimo deszczu i wichury za oknem. Cóż, orkan Barbara przeminie, ale stare czasy nie wrócą.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ni to jesień, ni zima, ni wiosna. Mocny wiatr przesypuje resztki liści. Mimo że nie ma mrozu, jest przenikliwie zimno. Niektórzy winią za to orkan Barbara, który właśnie z upiorną gracją przewala się nad Polską. Jeśli Barbara, to zadowoleni powinni być przynajmniej górnicy. Ale chyba też nie są, podobnie jak większość warszawiaków.

Dziwny ten grudzień. Trochę deszczu, dużo błota, zmienia się klimat, to pewne. A ja jakoś bardziej niż przed rokiem czy dwoma laty odczuwam potrzebę pożegnania tego, co było, i z większą troską niż zwykle spojrzenia w przyszłość.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu