Ni to jesień, ni zima, ni wiosna. Mocny wiatr przesypuje resztki liści. Mimo że nie ma mrozu, jest przenikliwie zimno. Niektórzy winią za to orkan Barbara, który właśnie z upiorną gracją przewala się nad Polską. Jeśli Barbara, to zadowoleni powinni być przynajmniej górnicy. Ale chyba też nie są, podobnie jak większość warszawiaków.
Dziwny ten grudzień. Trochę deszczu, dużo błota, zmienia się klimat, to pewne. A ja jakoś bardziej niż przed rokiem czy dwoma laty odczuwam potrzebę pożegnania tego, co było, i z większą troską niż zwykle spojrzenia w przyszłość.
Proszę mi wybaczyć małostkowość. 30 grudnia to data ważna także dla mnie osobiście, choć dotąd nie skłaniała do jakichś istotniejszych wynurzeń. Tym razem jest inaczej, bo to popołudnie sylwestrowej wigilii jakoś natrętnie przywodzi myśli o końcu epoki. W sensie chronologicznym to oczywiście absurd. Mamy drugą dekadę XXI wieku, przed nami bezmiar reszty stulecia, i to w czasach, gdy wszystko zmienia się szybciej niż kiedykolwiek w historii. Ale właśnie na tym polega problem. To tempo zmiany, ta przyspieszona ewolucja musi budzić niepokój.
Rzeczywistość ewoluuje z tak zawrotną szybkością, że wymyka się naszej obserwacji. Próby poznania są z góry skazane na porażkę. To, co rozgrzewało naszą wyobraźnie ledwie przed dekadą, dziś pachnie średniowieczem. Ewoluuje technologia, sposoby komunikowania, ludzkość wprowadza się w wirtualne światy, które za chwilę, jeśli już nie dziś, doskonale zastąpią ten realny. Jacy wtedy będziemy? Czy bardziej jeszcze Homo sapiens? Czy może mniej? Zagubimy czy wręcz odwrotnie – odrodzimy kondycję tego, co zwykliśmy nazywać człowieczeństwem?
Boję się tych czasów. Boję się nowych mutacji polityki, bo coraz trudniej je zrozumieć. Mieliśmy swoją belle époque, zwłaszcza tu, w Polsce. Koniec komunizmu był na tyle radosny i ozdrowieńczy, że zawierzyliśmy bez reszty Fukuyamie i jego diagnozie o końcu historii. A jednak nie. To było tylko interludium. Trwało ledwie 25 lat. Ćwierć wieku ciągłego entuzjazmu, wiary w nowoczesność i postęp, które były jak klapki na oczach. Dziś opadają, a z nimi iluzja, że ofiarowany nam przez historię urywek czasu był doskonale perspektywiczny i idealny.