Kino i literatura SF wierzą w Obcych od zawsze. W to, że gnieżdżą się gdzieś w głębinach kosmosu i utworzyli tam rozwiniętą cywilizację techniczną. Że od czasu do czasu, powodowani imperatywem nie do zwalczenia, podejmują morderczą wyprawę kosmiczną, przemierzają astronomiczne odległości i pojawiają się w naszym sektorze przestrzeni. Wtedy obowiązkowo dochodzi do kontaktu z ludźmi – inaczej starania „nieziemców" nie miałyby grama sensu, gdyż nie byłoby ani o czym opowiadać, ani czego pokazywać.
Ujawnienie się Obcych, kontakt z nimi pozwalają stwierdzić, jakimi są istotami: czy to delikatni i piękni filozofowie, czy też odrażające typy, które pożądają naszej żywności i kobiet. Wyobraźnia twórców SF z biegiem lat wyprodukowała ich całe spektrum, od kosmity przyjaznego, machającego nam na powitanie oliwną gałązką z Aldebarana, do bezlitosnego zabójcy. Ze smutkiem przyjdzie stwierdzić, że osobników pierwszego rodzaju notujemy nie za wiele, za to drugiego – zatrzęsienie.
Bierze się to chyba stąd, że kosmici dobrotliwi wypadają na ekranie słabo – jak ów rzewnie uśmiechnięty przybysz o twarzy idioty z głośnego „E.T." Stevena Spielberga z 1982 roku. Wyciągając gruzłowaty palec, naśladuje gest Boga Ojca wobec Adama z obrazu Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Także we wcześniejszych o kilka lat „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" tegoż reżysera, pełnych wiary w cudowny przebieg kontaktu, niespodziewanie natykamy się na akcenty mistyczne. Z filmu „Mój własny wróg" (1985) o mocno pedagogizującym wydźwięku dowiadujemy się, że lepsza współpraca niż zbrojny konflikt. Reżyser Wolfgang Petersen ukazał skazanych na własne towarzystwo człowieka i gadopodobnego Draca, uwięzionych w wyniku awarii na obcej planecie Fyrine IV. Chcąc przeżyć, muszą się dogadać i poznać; przełamując obustronną odrazę, wywołaną przez propagandę wojenną obu stron, zaczynają darzyć się szacunkiem.
Na Zachodzie uważa się, że przedstawianie Obcych ma związek z sytuacją polityczną świata. Jeśli w stosunkach międzynarodowych dominuje naprężenie, Obcy są agresywni, chcą nas napadać, mordować i obracać planetę w gruzy. Jak panuje odprężenie, Obcy są uśmiechnięci, gotowi do współpracy i radzi nam nieba przychylić. W okresach konfliktowych pojawia się sporo książek, które pokazują Obcych w sposób odrażający: jako nikczemne gady pałające żądzą niszczenia itp. Gdy społeczeństwo wykazuje oznaki zmęczenia taką polityką, tendencja się odwraca: to ludzie są agresywni, źli, ksenofobiczni.
Notoryczni mordercy
W dziedzinie ukazywania istot z innych planet przełomem stał się film Ridleya Scotta „Obcy – ósmy pasażer Nostromo" z 1979 roku. Pieczołowitość w wykreowaniu gadoczłekopodobnego monstrum przekroczyła wszystko to, co znano do tej pory. Obcego zagrał mierzący 220 cm Murzyn z plemienia Zulusów. Wtłoczono mu na barki coś na kształt opony, z przodu przechodzącej w paszczę, z której wyskakiwał uzębiony jęzor. Zęby tego jęzora, wizualnie bardzo nieprzyjemne, zachodziły na siebie bramowo, a z całości ciekły litry śliny, podkreślające, że potwór jest wiecznie głodny. Paszcza Obcego do tego stopnia była w filmie istotna, że sterował nią specjalny operator, projekt zaś istoty zlecono szwajcarskiemu plastykowi H. R. Gigerowi.