Obcy w kulturze. Jak wyobrażamy sobie kosmitów

Nasza kultura zdążyła stworzyć już tyle wizji Obcych, że można byłoby nimi zasiedlić niejedną planetę. Ich postawa wydaje się zależeć od sytuacji geopolitycznej. Jeśli jest napięta, kosmici są agresywni, chcą nas napadać, mordować i obracać Ziemię w gruzy. Gdy panuje odprężenie, są uśmiechnięci, gotowi do współpracy i radzi przychylić nam nieba.

Aktualizacja: 07.12.2017 13:54 Publikacja: 07.12.2017 13:05

W filmie „Obcy – 8. pasażer Nostromo” Ridleya Scotta z 1979 r. potwora zagrał mierzący 220 cm Zulus

W filmie „Obcy – 8. pasażer Nostromo” Ridleya Scotta z 1979 r. potwora zagrał mierzący 220 cm Zulus

Foto: AFP

Kino i literatura SF wierzą w Obcych od zawsze. W to, że gnieżdżą się gdzieś w głębinach kosmosu i utworzyli tam rozwiniętą cywilizację techniczną. Że od czasu do czasu, powodowani imperatywem nie do zwalczenia, podejmują morderczą wyprawę kosmiczną, przemierzają astronomiczne odległości i pojawiają się w naszym sektorze przestrzeni. Wtedy obowiązkowo dochodzi do kontaktu z ludźmi – inaczej starania „nieziemców" nie miałyby grama sensu, gdyż nie byłoby ani o czym opowiadać, ani czego pokazywać.

Ujawnienie się Obcych, kontakt z nimi pozwalają stwierdzić, jakimi są istotami: czy to delikatni i piękni filozofowie, czy też odrażające typy, które pożądają naszej żywności i kobiet. Wyobraźnia twórców SF z biegiem lat wyprodukowała ich całe spektrum, od kosmity przyjaznego, machającego nam na powitanie oliwną gałązką z Aldebarana, do bezlitosnego zabójcy. Ze smutkiem przyjdzie stwierdzić, że osobników pierwszego rodzaju notujemy nie za wiele, za to drugiego – zatrzęsienie.

Bierze się to chyba stąd, że kosmici dobrotliwi wypadają na ekranie słabo – jak ów rzewnie uśmiechnięty przybysz o twarzy idioty z głośnego „E.T." Stevena Spielberga z 1982 roku. Wyciągając gruzłowaty palec, naśladuje gest Boga Ojca wobec Adama z obrazu Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej. Także we wcześniejszych o kilka lat „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" tegoż reżysera, pełnych wiary w cudowny przebieg kontaktu, niespodziewanie natykamy się na akcenty mistyczne. Z filmu „Mój własny wróg" (1985) o mocno pedagogizującym wydźwięku dowiadujemy się, że lepsza współpraca niż zbrojny konflikt. Reżyser Wolfgang Petersen ukazał skazanych na własne towarzystwo człowieka i gadopodobnego Draca, uwięzionych w wyniku awarii na obcej planecie Fyrine IV. Chcąc przeżyć, muszą się dogadać i poznać; przełamując obustronną odrazę, wywołaną przez propagandę wojenną obu stron, zaczynają darzyć się szacunkiem.

Na Zachodzie uważa się, że przedstawianie Obcych ma związek z sytuacją polityczną świata. Jeśli w stosunkach międzynarodowych dominuje naprężenie, Obcy są agresywni, chcą nas napadać, mordować i obracać planetę w gruzy. Jak panuje odprężenie, Obcy są uśmiechnięci, gotowi do współpracy i radzi nam nieba przychylić. W okresach konfliktowych pojawia się sporo książek, które pokazują Obcych w sposób odrażający: jako nikczemne gady pałające żądzą niszczenia itp. Gdy społeczeństwo wykazuje oznaki zmęczenia taką polityką, tendencja się odwraca: to ludzie są agresywni, źli, ksenofobiczni.

Notoryczni mordercy

W dziedzinie ukazywania istot z innych planet przełomem stał się film Ridleya Scotta „Obcy – ósmy pasażer Nostromo" z 1979 roku. Pieczołowitość w wykreowaniu gadoczłekopodobnego monstrum przekroczyła wszystko to, co znano do tej pory. Obcego zagrał mierzący 220 cm Murzyn z plemienia Zulusów. Wtłoczono mu na barki coś na kształt opony, z przodu przechodzącej w paszczę, z której wyskakiwał uzębiony jęzor. Zęby tego jęzora, wizualnie bardzo nieprzyjemne, zachodziły na siebie bramowo, a z całości ciekły litry śliny, podkreślające, że potwór jest wiecznie głodny. Paszcza Obcego do tego stopnia była w filmie istotna, że sterował nią specjalny operator, projekt zaś istoty zlecono szwajcarskiemu plastykowi H. R. Gigerowi.

Potwór nie certolił się z załogą Nostromo, tylko mordował rzetelnie, sam pozostając nieuchwytny. Już moment wystrzelenia przylgi ze skórzastego jaja, która trafia w szkło hełmu ziemskiego astronauty, wprasowywał w fotel. Po początkowych zachwytach okazało się, że film Scotta jest pełen absurdów. Jednym z nich był sposób rozmnażania się Obcych, wymagający wizyty astronautów, przypadającej raz na parę milionów lat, innym ewolucja tak drapieżnych istot na planecie dość ubogiej w życie. Intrygujące stało się więc zagadnienie, jak twórcy filmu, zobligowani licznymi kontynuacjami, wybrną z tej pułapki. Wybrnęli w jedyny dostępny sposób – Obcy są efektem inżynierii genetycznej.

Sposób przedstawienia Obcego w filmie Scotta zainspirował świat filmowy do naśladownictwa, pewne dzieła stały się jego ukrytymi kopiami. Jak na przykład „Life", który trafił na ekrany kin w tym roku. Film opowiada o znalezieniu w marsjańskiej glebie biologicznego przetrwalnika, który udaje się ożywić. Hodowana w zamkniętym urządzeniu na stacji orbitalnej istotka, przypominająca dużą ćmę, sprawia wzruszające wrażenie, dopóki nie zaatakuje opiekuna i nie wydostanie się z laboratorium. Podobnie jak w przypadku Obcego z filmu Scotta, błyskawicznie rośnie, żywiąc się wszystkim, co zawiera kalorie. Pozostaje też nieuchwytna, raz nawet wydostaje się niewiadomym sposobem na zewnątrz i buszuje po pokryciu statku. Jakim cudem wytrzymuje warunki próżni, dlaczego nie rozrywa jej wewnętrzne ciśnienie – nie wiadomo. Astronauci niby walczą z diabelskim Marsjaninem, ale bez przekonania, niemrawo, i w końcu giną jeden po drugim. Ileż dobrego sprawiłaby tu dobra maczeta albo miecz samurajski, a nawet zwykły nóż – niestety, załoga jest rozczulająco bezbronna, a oręża własnym sumptem wytworzyć nie umie. Dzielni zdobywcy kosmosu giną kolejno, dbając jedynie, by stwór z Czerwonej Planety, który osiągnął całkiem pokaźne rozmiary i siłę pięciu byków, nie przedostał się na Ziemię. Zachodzi bowiem uzasadnione podejrzenie, że potwór, zanim rozsiał przetrwalniki, spustoszył powierzchnię Marsa, wcześniej kipiącą życiem.

Tak to jest okazać pomoc nieznanym formom biologicznym: można na własnej piersi wyhodować pogromcę swojej rasy. W przypadku filmu Scotta nawet dosłownie. Po okresie inkubacji w ciele człowieka Obcy wydobywa się bez ceregieli przez klatkę piersiową, łamiąc kości żywiciela i absolutnie nie przejmując się jego dalszym losem.

Gady i owady

W filmach SF Obcy są przeważnie efektem inspiracji ziemskimi gatunkami biologicznymi, prawie zawsze są też człekokształtni. Grają ich ziemscy aktorzy, których tak przeformowano, by statystycznemu widzowi kojarzyli się z obcoplanetarną dziwnością. W tym celu nakłada się na czaszki przeróżne grzebienie i wyrostki kostne, dokleja szpiczaste uszy, wargi po pięć kilo każda, dziwaczne nosy, a nawet ryje, jak w filmie „Valerian". Ważną rolę pełnią ogony: smocze, krokodyle, diable, kocie. Niekiedy pojawiają się skrzydła, żywcem wzięte od nietoperza. Jeśli idzie o wzornictwo biologiczne, to prym wiodą gady i owady, czasem pokazują się małpy, niekiedy koty. Często występują hybrydy poszczególnych form, co utrudnia rozpoznanie pierwowzoru.

Niedawno w internecie pojawiła się infografika ukazująca stadia rozwoju Obcych z filmu Scotta i jego licznych kontynuacji. Na pierwszym miejscu występuje tzw. facehugger, czyli obłapiacz twarzy, jak nazywa się przylgę wystrzeliwaną z jaja na zaciekawionego astronautę i przeżerającą kwasami szklany wizjer hełmu. Następny w kolejności jest młody osobnik wyrywający się z żywiciela. Dorosły Obcy, z którym mieliśmy do czynienia w filmach, występuje w dwu wariantach: robotnicy i wojownika, przy czym w razie potrzeby tę pierwszą można łatwo przestroić w tego drugiego. Łańcuch zamyka matka, wyspecjalizowana w składaniu skórzastych jaj, w których kamuflują się facehuggery. Widać więc, że przy projektowaniu Obcego doszło do połączenia form gadzich (wygląd) z owadzimi (cykl rozwojowy, podział funkcji). Innym przykładem tej estetyki jest królowa z filmu „Gra Endera", przy czym projektanci nadali jej zdumiewająco poczciwy wyraz pyska, co miało chyba świadczyć o ukrytych walorach moralnych tej rasy, zanim Ender ją unicestwił.

Nasze domowe Mruczki na terenie SF również nabierają cech demonicznych. W powieści Michela Fabera „Pod skórą" na Ziemi, konkretnie w Szkocji, działa placówka kociej cywilizacji z innej planety, zajmująca się pozyskiwaniem ludzkiego mięsa. Dla owych kotów jest to rzadki przysmak. Pozyskiwaniem egzemplarzy do uboju zajmuje się pewna kotka, przeformowana na seksbombę, która zbiera autostopowiczów z drogi i odwozi na farmę, będącą zakamuflowaną rzeźnią. Działają tam wykwalifikowani rzeźnicy z planety kotów, spedytorzy, kucharz. Co pewien czas statek kosmiczny odbiera z farmy ładunek.

Koty występują w powieści Fritza Leibera „Wędrowiec": jako wredne istoty z kosmosu kruszą nasz Księżyc, zabierając jego szczątki w charakterze paliwa. Nic a nic nie przejmując się, że dla Ziemi oznacza to de facto zagładę. Na okładce angielskiego wydania powieści mamy obraz Tigerishki, kociej piękności o złowrogim spojrzeniu, z ciałem i ogonem pokrytymi żółto-fioletowymi smugami, łapami z pazurami i ponętnym biustem wcale nie kociej proweniencji. W „Avatarze" rasa szlachetnych kotów walczy z ziemską inwazją. Tu koty bardzo przypominają ludzi.

Stosunkowo niewiele pojawia się rozumnych ośmiornic i macek – w pierwszym rzędzie godzi się wspomnieć o „Wojnie światów" Wellsa i ekranizacji tego dzieła. Postaci okrutnych Marsjan, zabijających ludzi Snopami Gorąca, dobrze konweniują z ich podłym charakterem i zaborczością. Łapanie ludzi jak chrząszczy, pojemniki z brzydko wyglądającą cieczą organiczną, przeznaczoną do konsumpcji albo stanowiącą odpad biologiczny, dyskokształtne amfibie kroczące na trzech szczudłowatych nogach, świat oplatany stopniowo wilgotnym czerwonawym bluszczem – to wszystko składa się na sugestywną i niepokojącą całość. Toteż gdy złych Marsjan w końcu wykańczają nasze dzielne bakterie (nie wiedzieli o nich?) i marsjańska kończyna zwisa bezwładnie z luku, odczuwamy ulgę i satysfakcję. W „Dniu Niepodległości" ziemski pilot pokonuje obcego pilota najeźdźcę i słusznie daje mu pięścią po paskudnej mordzie, a potem ciągnie go po ziemi za mackę w kierunku stacji macierzystej. Tam go przebadają jak należy.

Z polskiej fantastyki na uwagę zasługują dwa rodzaje Obcych, oba są dziełem umysłu Stanisława Lema. W „Edenie" występują dubelty; na barkach mają dodatkowy rozchylany tors, w którym kryje się głowa. W „Wizji lokalnej" mieszkańcy Encji są całkiem podobni do ludzi, ale wyewoluowali od ptaków i ich kolana zginają się do tyłu. Nie znają też seksu w ziemskim pojęciu, zapłodnienie odbywa się w biegu i polega na prześcignięciu samicy i wypuszczeniu na nią chmury zarodników. Są jeszcze dziwacznie ukształtowani Obcy w „Fiasku", przypominający kopce w kształcie kobiecych piersi. Lem w poważnej części swej twórczości unikał pokazywania Obcych – ale np. w „Cyberiadzie" czy „Dziennikach gwiazdowych" aż się od nich roi.

Na wspomnienie zasługują jeszcze predatory z obmierzłymi gębami i żuwaczkami owadziego typu z filmu o tym samym tytule, podobni do krewetek Obcy z „Dystryktu 9", wreszcie robale z „Władców marionetek", które owijają się delikwentom wokół szyi i zapuszczając im wypustki w mózg, sterują nimi jak chcą. Moim ulubionym Obcym jest jednak wrażliwy poeta o zwalistym cielsku z filmu „Autostopem przez galaktykę", deklamujący z uczuciem swój wiersz – rozpaczliwie marny. W jego osobie wspaniale została oddana próżność kasty wierszokletów, przekonanych o genialności własnej i własnych wierszy, a także udawana przez nich skromność („Naprawdę chcesz posłuchać mojej poezji?"). To komiczny majstersztyk, choć występujący w roli metafory.

Dwie nogi, dwie ręce

Środowisko naukowe od czasu do czasu pozwala sobie na refleksje, jak by mogli wyglądać mieszkańcy innych światów, gdyby istnieli. Uogólniając te rozważania: powinni być dość podobni do nas. Ich ciała powinny cechować się przynajmniej jedną osią symetrii, powinni dysponować centralnym węzłem nerwowym, narządami ruchu i narządami do operowania urządzeniami. Innymi słowy winni być obowiązkowo wyposażeni w głowę, ręce i nogi, przy czym rąk ani nóg nie powinno być więcej niż po dwie, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzały. Istota rozumna nie może przypominać wojownika fantasy, uzbrojonego we wszelką dostępną broń, którą obładowany jest on sam i jego koń. Zanim by zdążył sięgnąć po jedną z licznych kusz, rohatyn bądź łamignatnic, już by nie żył; nadto walkę utrudniałyby mu ostre zadziory, jakie nie wiedzieć po co wystają mu z ramion, pleców, kolan czy spod łokci. Tak więc zdrowy umiar w liczbie odnóży i breweriach w budowie ciała powinien być zasadą, której trzyma się ewolucja na Ziemi i gdzie indziej.

Zarazem jednak nie mogą Obcy być ewidentnie podobni do nas, bo niby czemu Wszechświat produkowałby istoty rozumne na nasz obraz i podobieństwo? Antropocentryzm wyśmiał Stanisław Lem w „Dziennikach gwiazdowych", referując dyskusję istot żyjących na powierzchni gorącej planety. „Jak wyglądają istoty rozumne z innych światów? Najpierw muszą mieć organy do przyswajania amoniaku, nieprawdaż? Jaki narząd uczyni to lepiej od skrzypion? Czy nie muszą poruszać się w środowisku w miarę opornym, w miarę ciepłym, jak nasze? Jakże czynić to inaczej niżeli obojniami? Podobnie będą się też kształtować narządy zmysłowe – wzrocza, łuspiny i kutrwie. Nie tylko wszakże budową muszą być podobne do nas, pięciorniaków, ale i ogólnym trybem życia". Ten sam Lem w innym miejscu powiada, że wykluczone, by byli zbudowani według takiego samego planu jak my. Obcy będą odbiegać nie tylko od tego, co sobie o nich wyobrażamy, ale nawet od tego, co jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Mimo to pewne ograniczenia można narzucić. Trudno wymodelować cywilizację rozumną żyjącą w środowisku wodnym. Podejrzewamy delfiny o inteligencję, zachwycamy się pieśniami wielorybów, ale obu gatunków nie stać na nic więcej poza cywilizacją typu kontemplacyjnego. Do stworzenia techniki niezbędny jest ogień, suchy ląd, odpowiedniki rąk do produkowania narzędzi i posługiwania się nimi.

Z tego względu, uwzględniając zastrzeżenia Lema, Obcych najlepiej nie pokazywać. W takich filmach, jak „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia" czy „Coś", kosmici ukryci są odpowiednio w ciele ludzkim i psim. Takie operacje umożliwia im technika. Innym wyjściem jest przedstawienie Obcych w kompletnie odjechanej formie, jak myślący ocean z „Solaris" Lema czy rozumny obłok z „Czarnej chmury" Freda Hoyle'a. W niedawno pokazywanym u nas filmie „Nowy początek" Obcy przypominają masywne czarne słupy na trzech nogach – odejście od antropomorfizmu wydaje się tu najdalej idące.

Matryca czy różnorodność

Czy istoty rozumne w kosmosie będą przybierać kształt humanoidalny czy też jakiś zupełnie inny? Opowiadam się tu za różnorodnością. Przemawia za tym mocny argument: na Ziemi po każdym z pięciu wielkich wymierań nigdy nie doszło do odtworzenia żadnego ze skasowanych gatunków. Ewolucja zawsze szukała nowych rozwiązań w obrębie tego samego materiału. Atrakcyjność ziemskiej matrycy polega na tym, że życie oparte na węglu, z wodą jako uniwersalnym rozpuszczalnikiem, tworzy zdumiewające bogactwo form. Niektórzy badacze opowiadają się za tym, że i w kosmosie musi być podobnie: węgiel występuje tam powszechnie, podobnie wodór i tlen. Mówiło się wprawdzie o życiu opartym na krzemie, azocie, siarce czy fosforze, ale chemia tych pierwiastków jest znacznie mniej uniwersalna od węglowej. Ale gdzieś daleko, w sprzyjających warunkach, życie takie mogłoby nawet doprowadzić do form inteligentnych. Kosmici z białek krzemowych byliby z pewnością bardziej „obcy" niż ci zbudowani z węgla.

Nawet jednak w obrębie życia węglowego możemy się spodziewać niespodzianek. Jak mogłoby wyglądać życie na Europie, księżycu Jowisza, gdzie pod wielokilometrową warstwą lodu rozciąga się wielki ciemny ocean, podgrzewany od spodu przez podlegające siłom pływowym jądro? Byłyby to może stwory emanujące neonową poświatą jak rureczniki w pobliżu kominów termalnych na dnie ziemskich oceanów. Może byłyby to ślepe amfibie o wielkich rozmiarach, drapieżne co się zowie, wyglądem przypominające złapany ostatnio na Ziemi okaz ryby głębinowej: bez oczu, za to z wielką paszczą po stronie brzucha. Czy z takich form mogłyby wyewoluować istoty rozumne i stworzyć cywilizację techniczną? Jak wyglądałoby zetknięcie z nimi, gdybyśmy wylądowali na Europie?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kino i literatura SF wierzą w Obcych od zawsze. W to, że gnieżdżą się gdzieś w głębinach kosmosu i utworzyli tam rozwiniętą cywilizację techniczną. Że od czasu do czasu, powodowani imperatywem nie do zwalczenia, podejmują morderczą wyprawę kosmiczną, przemierzają astronomiczne odległości i pojawiają się w naszym sektorze przestrzeni. Wtedy obowiązkowo dochodzi do kontaktu z ludźmi – inaczej starania „nieziemców" nie miałyby grama sensu, gdyż nie byłoby ani o czym opowiadać, ani czego pokazywać.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu