Dyktatorzy, kanibale i rzeźnicy

Największe cierpienia swoim narodom przynieśli dyktatorzy z Afryki. Stworzeni przez proces dekolonizacji, ukształtowani przez cyniczną politykę dawnych imperiów i ideologię komunistyczną. Najdłużej u władzy utrzymał się Robert Mugabe, doprowadzając Zimbabwe do ruiny.

Aktualizacja: 25.11.2017 08:17 Publikacja: 23.11.2017 21:24

Koronacja Jeana-Bedela Bokassy na cesarza Środkowej Afryki w 1977 r. Ten kawaler francuskiej Legii H

Koronacja Jeana-Bedela Bokassy na cesarza Środkowej Afryki w 1977 r. Ten kawaler francuskiej Legii Honorowej dopuszczał się nawet aktów kanibalizmu.

Foto: AFP, Pierre Guillaud

Ma 93 lata i może sprawiać wrażenie zniedołężniałego, komicznie zachowującego się staruszka. Pozory jednak mylą. Robert Mugabe jest bowiem politycznym wyjadaczem o niesamowitym doświadczeniu, który przetrwał niezliczone intrygi. Rządził Zimbabwe (najpierw jako premier, później jako prezydent) od 1980 r., aż jego władzą zachwiał niedawny wojskowy zamach stanu. We wtorek, 21 listopada, po 37 latach u władzy zrezygnował z prezydenckiego urzędu, choć wydawać się mogło, że to niemożliwe.

Zaledwie kilka lat wcześniej dziennikarz spytał go, czy nie myśli o rezygnacji z powodu podeszłego wieku. – Zadał pan kiedyś to pytanie królowej brytyjskiej czy tylko zadaje je afrykańskim przywódcom? – odparł Mugabe. Innym razem spytano go, czy powie ludowi Zimbabwe „do widzenia". – A gdzie on się wybiera? – zażartował długowieczny prezydent.

Gdy zaś brytyjska prasa porównała go do Hitlera, Mugabe uznał to za komplement. – Hitler miał jeden cel: sprawiedliwość dla swojego narodu, suwerenność dla narodu, uznanie niezależności narodu i jego prawa do kontroli nad własnymi zasobami. Jeśli to robił Hitler, to pozwólcie mi być Hitlerem razy dziesięć – stwierdził afrykański dyktator.

Mugabe nosi z dumą wąsik świadomie nawiązujący do hitlerowskiego, ale oczywiście był tyranem z o wiele niższej ligi niż niemiecki führer. Zabił „jedynie" kilkadziesiąt tysięcy ludzi, głównie przedstawicieli plemienia popierającego konkurencyjną, marksistowską partię. O ile Hitler swoją polityką grabieży w Europie wzbogacił Niemców, o tyle Mugabe sprowadził na mieszkańców Zimbabwe głównie nędzę. Inflacja za jego rządów sięgnęła (w 2008 r.) niebotycznego poziomu 79,6 mld proc. rocznie. Z jej powodu państwo zrezygnowało z posługiwania się narodową walutą. Niegdyś świetnie prosperujące rolnictwo znalazło się w kryzysie, bo rząd brutalnie wywłaszczył białych farmerów i przekazał ich gospodarstwa weteranom czarnej, maoistowskiej partyzantki, mającym zerowe pojęcie o nowoczesnych metodach uprawy i hodowli.

Mimo to Mugabe chwalił się kilka lat temu, że Zimbabwe jest „zaraz po RPA, najbardziej rozwiniętym krajem Afryki". Jego przechwałki mogą wydawać się Europejczykowi komiczne, ale mieszkańcom Zimbabwe na pewno nie było do śmiechu. Reszta świata wielokrotnie zadawała sobie pytanie: skąd się taki dyktator wziął i dlaczego tak długo rządził? W wielkim skrócie można odpowiedzieć, że był jednym z wielu dyktatorów stworzonych przez proces dekolonizacji, ukształtowanych zarówno przez cyniczną politykę dawnych imperiów, jak i przez truciznę ideologiczną płynącą z bloku komunistycznego.

Jestem już na to za stary...

Obecne Zimbabwe to dawna brytyjska kolonia, która w latach 1965–1979 funkcjonowała jako niepodległe (choć pozbawione szerokiego uznania międzynarodowego) państwo Rodezja. Kraj ten dopuścił się zuchwałego czynu – stał się pierwszą od XVIII w. brytyjską kolonią, która ogłosiła niepodległość wbrew Londynowi i stała się republiką. Biały rodezyjski premier Ian Smith zdecydował się na ten krok, gdyż Wielka Brytania chciała narzucić dekolonizację według modelu przewidującego, że władza nad krajem zostanie przekazana czarnej większości. Smith i reprezentowana przez niego biała, dominująca ekonomicznie mniejszość obawiali się, że wprowadzenie w życie planu przygotowanego przez biurokratów z Londynu skończy się, podobnie jak w Kongu oraz w wielu innych krajach Afryki, przejęciem władzy przez czarnych, marksistowskich radykałów, wprowadzeniem dyktatury i masakrą białych. Biała klasa rządząca Rodezji wybrała więc własny wariant dekolonizacji: niepodległość, zerwanie więzów ze Wspólnotą Brytyjską i zachowanie segregacji rasowej.

Od tej pory Rodezja stała się krajem frontowym. W kraju szalała rebelia wspierana przez Kreml, Pekin i większość państw Afryki. Rodezja była, ze względu na swój rasistowski system, izolowana na scenie międzynarodowej i nawet jej najbliższy sojusznik, Republika Południowej Afryki, utrzymywał wobec niej dystans. Rodezyjczycy (w tym przedstawiciele czarnej ludności stanowiący większość rodezyjskich żołnierzy i funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa) walczyli jak lwy i odnosili wiele sukcesów w walce z komunistycznymi partyzantami, ale koszty wojny i międzynarodowe sankcje groziły załamaniem gospodarczym. Zniesiono więc segregację rasową, rozpoczęto rozmowy z dawną kolonialną metropolią i rebeliantami.

W 1979 r. Rodezja znów stała się kolonią brytyjską, a brytyjski rząd pozwolił na to, by w 1980 r. odbyły się wybory parlamentarne, które wygrało ugrupowanie ZANU kierowane przez Roberta Mugabe. Po objęciu stanowiska premiera zmienił on nazwę kraju na Zimbabwe. Nowy przywódca dowodził wcześniej maoistowską partyzantką walczącą przeciwko rządowi Rodezji. Był jednak przedstawicielem klasy średniej – zdobył dobre wykształcenie w RPA i w Londynie, a zanim zajął się polityką, był nauczycielem. Zradykalizował się dopiero w środowisku uniwersyteckim, wcześniej jakoś nie widział powodu, by walczyć przeciwko „kolonialnemu, rasistowskiemu reżimowi".

Choć oficjalnie hołdował maoistowskiej ideologii, to w oczach decydentów z Londynu prezentował się pod wieloma względami bardzo pozytywnie na tle innych afrykańskich przywódców. I przez pierwszych dziesięć lat swoich rządów prowadził bardzo pragmatyczną politykę. Nie ruszał własności należącej do białych farmerów ani do zagranicznych koncernów wydobywczych, był chwalony przez inwestorów i Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz wskazywany jako wzór do naśladowania dla innych afrykańskich przywódców. – Był bardzo inteligentnym kolesiem i pracował ze mną tak długo, jak myślał, że to mu pomoże. Przede wszystkim chodziło mu o zachowanie władzy – wspominał były rodezyjski premier Ian Smith.

Mugabe miał dużo szczęścia, że rasistowskie władze Rodezji przekazały mu kraj w dobrym stanie i w pierwszych latach panowania wykształcone, białe kadry pomagały mu nim rządzić. Z czasem jednak Mugabe zaczął zaostrzać kurs i coraz bardziej ulegać partyjnym towarzyszom, weteranom partyzanckich bojów. A ci domagali się przede wszystkim wywłaszczenia białych. – Drogi, których używamy, zostały wybudowane przez Smitha. Cała nasza infrastruktura została pozostawiona przez Smitha. Nigdy wcześniej nie cierpieliśmy tak bardzo jak teraz, gdyż Smith dbał o gospodarkę i wspierał wszystkich ludzi, tak by mieli co jeść. Gdy oddawał władzę, funt brytyjski miał kurs wymiany 1:1 z dolarem Zimbabwe, ale prezydent Mugabe wszystko zniszczył – podkreśla Patrick Kombayi, opozycyjny polityk z Zimbabwe.

Choć kraj pogrążył się w głębokim kryzysie, Mugabe przetrwał zadziwiająco długo. Trochę ratowała go pomoc z Chin i Korei Północnej, trochę niesamowity polityczny zmysł oraz bezwzględność. Zgubiła go w końcu kobieta – jego 52-letnia żona Grace. – Gdy wydaje się, że wszystko zaczyna iść dobrze w twoim życiu, pojawia się diabeł i daje ci dziewczynę – stwierdził kiedyś Robert Mugabe. Grace jest jego żoną od 1996 r., a wcześniej przez wiele lat była jego sekretarką i kochanką. Długo zadowalała się tradycyjnymi obowiązkami pierwszej damy i wydawaniem pieniędzy na luksusowe przedmioty, aż w 2014 r. zaczęła tworzyć własną frakcję w partii rządzącej. Wyraźnie przygotowywała się do przejęcia władzy nad krajem po śmierci męża. Na początku listopada 2017 r. doprowadziła do odwołania wiceprezydenta Emmersona Mnangagwy, byłego szefa bezpieki o ksywce „Krokodyl". Wyrzucony Mnangagwa porozumiał się z armią, co zakończyło się niedawnym zamachem stanu. Choć perspektywa upadku Mugabego wywołała ekstatyczną radość u wielu mieszkańców Zimbabwe, nie wygląda na to, by „Krokodyl" zamienił dawną Rodezję w szczęśliwy i dostatni kraj.

Galeria złoczyńców

Kadry decydują o wszystkim" – pisał swego czasu Lenin i trudno mu odmówić w tym przypadku racji. Wielkim nieszczęściem postkolonialnej Afryki jest to, że kadry na szczytach władzy są tam fatalne. Współczesna historia tego kontynentu to w dużej mierze galeria mniej lub bardziej ekscentrycznych dyktatorów. Wielu z nich było ludźmi, którzy wcześniej robili kariery na niskich i średnich szczeblach kolonialnej administracji, a zwłaszcza aparatu bezpieczeństwa.

Idi Amin, dyktator Ugandy w latach 1971–1979, odpowiedzialny za śmierć nawet 500 tys. ludzi i wypędzenie ze swojego kraju azjatyckich mniejszości, był wcześniej żołnierzem jednostki King's African Rifles, gdzie dosłużył się wielu odznaczeń i stopnia porucznika. Walczył m.in. przeciwko antykolonialnym rebeliantom Mau Mau w Kenii. Brytyjscy oficerowie wspominali go jako siłacza, który wynosił na swoich ramionach rannych żołnierzy, jednocześnie taszcząc karabin maszynowy i amunicję. Gdy dostawał żołd, natychmiast go z radości przepijał. Mimo swoich słabości awansował i gdy Uganda uzyskała niepodległość od Londynu, był jednym z najważniejszych oficerów w armii młodego państwa. Gdy postanowił przeprowadzić zamach stanu przeciwko prezydentowi-dyktatorowi Miltonowi Obote, Wielka Brytania mu sprzyjała, widząc w nim „swojego człowieka". Minęło kilka lat, a Idi Aminowi woda sodowa uderzyła do głowy tak mocno, że wyzwał królową Elżbietę II na pojedynek bokserski i mianował się „ostatnim, niekoronowanym królem Szkocji".

Jean-Bédel Bokassa, późniejszy cesarz Bokassa I panujący w Republice Środkowoafrykańskiej i dopuszczający się aktów kanibalizmu, był wcześniej kapitanem francuskich wojsk kolonialnych. Otrzymał Legię Honorową za bohaterstwo na wojnie przeciwko Niemcom. Już jako dyktator był sojusznikiem Francji i wręczał diamenty jej ministrowi finansów Valery'emu Giscardowi d'Estaing.

Teodoro Obiang Nguema Mbasogo, rządzący po dyktatorsku Gwineą Równikową od 1979 r. (czyli od zamachu stanu, w którym obalił swojego wujka rządzącego krajem od zdobycia przez niego niepodległości), oskarżany o liczne zbrodnie obejmujące m.in. rytualny kanibalizm, również wywodzi się z kadr postkolonialnych. Jest absolwentem akademii wojskowej w hiszpańskiej Saragossie i dosłużył się stopnia porucznika w wojskach kolonialnych.

Joseph-Désiré Mobutu, dyktator Konga (Zairu) w latach 1965–1997, używający afrykanizowanego nazwiska Mobutu Sese Seko Kuku Ngbendu wa za Banga i noszący charakterystyczną czapkę ze skóry lamparta, był oficerem kolonialnych wojsk belgijskich, który uczył się też dziennikarskiego rzemiosła w Brukseli. Przez całą swoją karierę zręcznie lawirował między USA, Francją, Belgią, ZSRR i Chinami, tworząc przy tym system nazwany kleptokracją, czyli rządami złodziei.

Flirt z komunizmem

Specjalne miejsce zajmują w tej galerii złoczyńców przywódcy zapatrzeni w komunizm i próbujący zaszczepić jego mechanizmy na ziemi afrykańskiej. Komunizm był atrakcyjny dla wielu plemiennych watażków, gdyż zapewniał łatwe usprawiedliwienie dla masowych czystek i grabieży, a poza tym państwa Układu Warszawskiego, Kuba oraz Chiny chętnie wspierały wszelkie ruchy partyzanckie i terrorystyczne choć trochę odwołujące się do tej ideologii.

Przenikanie komunizmu do Afryki w ciekawy sposób opisuje w swojej książce „Kondotierzy" polski najemnik Rafał Gan-Ganowicz. Był on ideowym antykomunistą, który zaciągnął się wraz z białymi najemnikami do tłumienia komunistycznej rebelii w Kongu w połowie lat 60. Opisywał m.in., jak jego oddział wziął do niewoli szamana, który podburzał Kongijczyków do mordowania białych. Szaman nosił na szyi „magiczny woreczek", w którym znaleziono... dyplom medycyny uzyskany na Uniwersytecie Karola w Pradze, w komunistycznej Czechosłowacji.

Typowym przedstawicielem tej generacji komunistycznych dyktatorów był Nkwame Nkrumah, pierwszy przywódca niepodległej Ghany, absolwent London School of Economics, który zafascynował się marksizmem-leninizmem podczas studiów w USA w latach 40. Znacjonalizował handel, zrujnował gospodarkę swojego kraju, wprowadził kult jednostki oraz represyjny, jednopartyjny reżim. Aż w 1966 r., gdy pojechał z wizytą do Hanoi, stracił władzę w wyniku wojskowego zamachu stanu. Zmarł na wygnaniu w Bukareszcie.

Postkomunistów można jednak wciąż spotkać wśród afrykańskich przywódców. Przykładem jest Isaias Afwerki, prezydent Erytrei od momentu uzyskania przez ten kraj niepodległości w 1993 r. Wcześniej był on przywódcą ruchu partyzanckiego EPLF walczącego przeciwko władzom najpierw cesarskiej, a później marksistowsko-leninowskiej Etiopii. Znalazł się w gronie bojowników szkolonych w komunistycznych Chinach w latach 60. W czasie pobytu w ChRL zapewne rozmiłował się w idei budowania zmilitaryzowanego i silnie indoktrynowanego społeczeństwa, bo właśnie taki model wdrożył później w swoim kraju. Erytrea pod jego rządami zajmuje ostatnie miejsce w rankingach wolności słowa. Jest wyprzedzana nawet przez Koreę Północną.

„Uzyskiwanie niezależności miało iść w parze z demokracją. Ale dekolonizacja często nie prowadziła do demokracji, tylko, po krótkich interludiach, do rodzimych dyktatur. Wiele spośród tych dyktatur było gorsze dla ludzi pod nimi żyjących niż stare kolonialne struktury rządowe: bardziej skorumpowane, mniej praworządne, bardziej represyjne. Te czynniki wyjaśniają, dlaczego standard życia pogorszył się w wielu krajach Afryki Subsaharyjskiej, odkąd uzyskały one niepodległość" – pisał brytyjski historyk Niall Ferguson.

Dyktatorzy z sukcesami

Dyktatura sama w sobie nie musi być kleptokratycznym reżimem pogrążającym naród w nędzy. Nie musi być nawet szczególnie represyjna. Zdarza się, że niesie postęp, bezpieczeństwo i dobrobyt, których nie mogą zapewnić nieudolne i skorumpowane demokratyczne władze. Wszak w Polsce wielu ludzi darzy w pełni zasłużonym szacunkiem wojskowego dyktatora marszałka Józefa Piłsudskiego. W centrum Warszawy stoi też pomnik Napoleona, który zdobył władzę nad Francją w wyniku zamachu stanu i rządził jako światły dyktator, podbijając niezły kawał Europy.

W Grecji bohaterem narodowym został premier Jaonis Metaksas, który był faszystowskim dyktatorem i dzielnie bronił swojego kraju przed Mussolinim. Nie byłoby nowoczesnej Turcji bez dyktatora Mustafy Kemala Atatürka. Korea Południowa zawdzięcza swój zadziwiający rozwój w dużej mierze polityce światłego dyktatora generała Parka Czung-hee. Republika Chińska być może by nie przetrwała, gdyby nie dyktator Czang Kaj-szek. Rządzący po dyktatorsku, w represyjny sposób szach Iranu Mohammed Reza Pahlavi koniec końców był człowiekiem, który modernizował swój kraj, a jego reżim wygląda dziś niezwykle szlachetnie na tle późniejszych rządów szyickich fanatyków. Nawet w Ameryce Łacińskiej zdarzali się dyktatorzy, którzy po śmierci otaczani byli autentycznym kultem i których historia może ocenić (z pewnymi zastrzeżeniami) pozytywnie – wystarczy wspomnieć brazylijskiego przywódcę Getulio Vargasa czy Evitę Peron. Tylko Afryka prezentuje się pod tym względem wyjątkowo paskudnie. Spór trwa o przyczynę takiego stanu rzeczy. Czy zawiniły europejskie mocarstwa kolonialne? Komunistyczni wichrzyciele? Plemienna mentalność? A może każdy z tych czynników po trochu? ©?

Ma 93 lata i może sprawiać wrażenie zniedołężniałego, komicznie zachowującego się staruszka. Pozory jednak mylą. Robert Mugabe jest bowiem politycznym wyjadaczem o niesamowitym doświadczeniu, który przetrwał niezliczone intrygi. Rządził Zimbabwe (najpierw jako premier, później jako prezydent) od 1980 r., aż jego władzą zachwiał niedawny wojskowy zamach stanu. We wtorek, 21 listopada, po 37 latach u władzy zrezygnował z prezydenckiego urzędu, choć wydawać się mogło, że to niemożliwe.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu