Po wyborach parlamentarnych w Norwegii do władzy dochodzi skrajnie radykalna partia ekologiczna. Nowy premier, martwiąc się postępującą degradacją środowiska naturalnego, decyduje o wstrzymaniu wydobycia ropy i gazu. Ponieważ Oslo jest jednym z największych na świecie dostawców tych surowców, państwom europejskim grozi kryzys energetyczny. Żeby oddalić od siebie to niebezpieczeństwo, dają Rosji ciche przyzwolenie na zajęcie Norwegii, przejęcie jej platform wiertniczych i wznowienie wydobycia. Kreml, nie wahając się ani chwili, wysyła armię i bez rozlewu krwi zajmuje ten skandynawski kraj. Od tego momentu władzę sprawuje nie rząd, ale moskiewski ambasador.
Ta historia to nie ponury żart, tylko fabuła norwesko-szwedzkiego serialu „Okupanci", w którego powstanie zaangażowany był mistrz kryminałów Jo Nesbo. Mimo że pomysł na produkcję zrodził się jeszcze przed aneksją Krymu przez Rosję, to autor świetnie oddał niepokój, jaki Moskwa budzi wśród sąsiadów z północy. Ostatnie działania Rosji tylko te nastroje spotęgowały, a całej opowieści dodały realizmu. Nic dziwnego, że serial cieszy się ogromną popularnością. Nie tylko w Norwegii. Po jego emisji w Szwecji ambasada Rosji w Sztokholmie wydała specjalny komunikat, w którym potępiła szerzenie antyrosyjskich uprzedzeń i strachu. Problem polega tylko na tym, że wywołują je sami Rosjanie.
Debata nad tym, czy warto przystąpić do sojuszu północnoatlantyckiego, toczy się w Szwecji od kilku dekad. Na nowo rozpaliło ją jednak dopiero zajęcie przez Federację Rosyjską Krymu i wybuch wojny na wschodzie Ukrainy. Zmiana sytuacji geopolitycznej w regionie i poczucie braku bezpieczeństwa sprawiły, że zwolenników zaczęła zyskiwać idea dołączenia kraju do NATO. Tylko pełne członkostwo w sojuszu – twierdzą – może ochronić kraj przed potencjalną agresją ze strony Moskwy.
Szkodliwy pokój
Z badań Instytutu SOM wynika, że akcesję do paktu popiera 38 proc. Szwedów, 31 proc. jest temu przeciwnych. Duża część społeczeństwa się waha i boi podejmować tak ważną decyzję. Podobnie zresztą jak rządząca krajem koalicja socjaldemokratów i zielonych, która o wstąpieniu do NATO nie chce na razie słyszeć.
Ekspertka Szwedzkiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Anke Schmidt-Felzmann w rozmowie z magazynem „New Eastern Europe" przyczyny takich nastrojów upatruje w głęboko zakorzenionej w świadomości Szwedów neutralności. Politycy w Sztokholmie już 200 lat temu uznali, że ich kraj nie jest w stanie bronić granic i realizować swoich celów dzięki sile militarnej czy potencjałowi gospodarczemu, bo te były zbyt małe. Stąd mniej więcej od XIX wieku główna doktryna szwedzkiej polityki zagranicznej opiera się na nieangażowaniu w konflikty zbrojne i sojusze militarne. Dzięki temu przez dwa stulecia Szwedzi, pełniący czasami rolę mediatorów między skonfliktowanymi stronami, nie doświadczyli na swoim terytorium wojny czy okupacji. Zdaniem Felzmann ta, jak to nazywa, „szkoda wyrządzona przez pokój" zaburzyła poprawną ocenę sytuacji międzynarodowej. Lata względnego spokoju ukształtowały przekonanie, że najlepszą odpowiedzią na agresywne działania Rosji jest zachowanie neutralności.