Czy Terlikowski jest poganinem?

Zarzuty, jakie Tomasz Terlikowski stawia Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, są nieprzekonujące. Publicysta katolicki powiela bowiem sposób myślenia poety z Milanówka.

Aktualizacja: 19.06.2016 17:29 Publikacja: 16.06.2016 12:38

Czy Terlikowski jest poganinem?

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Tomasz Terlikowski, publicysta komentujący na co dzień politykę personalną Stolicy Apostolskiej, dokumenty podpisywane przez papieża Franciszka, i tonujący niepokój katolików wobec zmian dyscypliny kościelnej w wypadku przekroczeń szóstego przykazania, wystąpił ostatnio w roli krytyka literackiego, który podsumowuje „teologię" znanego z prawicowych przekonań pisarza. I odsłonił się jako niespodziewanie wnikliwy znawca zawartości ideowej dzieł Jarosława Marka Rymkiewicza. Autor „Łże-proroka Polaków" („Plus Minus", 4–5 czerwca 2016) specjalizuje się od lat w problematyce Kościoła, zwłaszcza ekumenizmu – tego, którego wykładnia znajduje się w dokumentach ostatniego Soboru i jaki praktykowany jest zgodnie „z duchem" Soboru.

Diagnoza Terlikowskiego dotycząca otchłani mroków duchowych, jakie spowijają twórczość jednego z największych mistrzów współczesnej polskiej literatury, i jego konsekwentnej postawy moralnej – czy właśnie „religijnej", co autor stara się wykazać – która wydaje się apoteozą pierwotnej natury człowieka, zwłaszcza zaś zemsty i ciemnych instynktów właściwych raczej żywiołowi etnicznemu niż narodowemu, jest godna uwagi.

Kult papieża Polaka

Jarosław Marek Rymkiewicz nie jest jednak jedynym człowiekiem w Polsce – jakby (pośrednio) wynikało z tekstu Tomasza Terlikowskiego – który z tak wielkim powodzeniem odwołuje się dziś do neopogańskich teorii. Jedna z nich nosi miano tradycji pierwotnej, a jej najbardziej cenionymi przez młodą inteligencję głosicielami są Julius Evola i René Guénon. („Evola, »Rzymianin«, »arystokrata ośnieżonych szczytów«, »herold Tradycji i nieprzejednany wzgardziciel współczesnego świata«, »człowiek stojący wśród ruin«... Evola został przedstawiony jako zbawiciel, mistrz, budziciel sumień, którego egzystencja była »naznaczona dumną prawością starożytnych Rzymian, sensem honoru i walki, które liczni uważali za pogrzebane wraz z wielkimi cesarskimi marzeniami«. Ani słowa o jego antychrześcijaństwie, o moralnych perwersjach, o tchnącym nienawiścią pogaństwie, o ezoterycznych, magicznych praktykach..." – czytamy w krytycznym opracowaniu pióra prof. Paola Taufera).

Niewątpliwie jednak Jarosław Marek Rymkiewicz jest najbardziej dziś znanym w Polsce apologetą tego sposobu ujmowania odwiecznych pytań o sens istnienia i powołanie człowieka (Polaka) na ziemi. Warto jednak zauważyć, że nawiązująca do tej teorii kultura i mentalność jest dziś zaskakująco mocno w naszym kraju rozpowszechniona, niezależnie od znajomości dzieł poety z Milanówk. I ta powszechność właśnie musi zastanawiać, biorąc pod uwagę długość pontyfikatu Jana Pawła II i późniejszy kult papieża Polaka.

Warto zapytać, czy mentalność ta nie jest właśnie bardziej zjawiskiem wyrastającym z kryzysu religijnego, jaki po ostatnim Soborze ogarnął szerokie rzesze ludzi ochrzczonych, niż czymś wyrosłym na gruncie lektur poezji i esejów. Trudno się bowiem zgodzić z tezą Tomasza Terlikowskiego, że istnieje niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się jej w wyniku studiowania dzieł autora „Wieszania", i z tego powodu „obóz prawicowy" powinien zachować czujność, nie dać się wodzić na „antycywilizacyjne" manowce.

Opisując tę nową „posoborową" mentalność, jeden z duchownych zauważył, że groza apostazji i triumf duchowego zła są z pewnością wielkim niebezpieczeństwem, ale jest to tylko widzialny skutek czegoś, co tkwi głębiej. Ta właściwa „ohyda ziejąca pustką" wyraża się w pewnej mentalności, atmosferze duchowej, życiowej postawie. Istotę życia widzi się tu wyłącznie w doczesności. Niepostrzeżenie przenika człowieka całkowite ubóstwienie własnego „ja", własnego krótkiego życia na ziemi, własnej wolności. Stwarza to atmosferę religijnej obojętności, która ogarnia również najbardziej wierzących. Pokolenia po Soborze Watykańskim II są szczególnie nasiąknięte tą postawą, ponieważ nastały czasy, w których rzekomo nie trzeba już o nic walczyć. Stąd z jednej strony powierzchowna, rutynowa postawa wobec prawdy i majestatu naszej wiary, z drugiej – równie powierzchowne i lekceważące stanowisko wobec duchowych przynęt i pokus. Tym samym dla wielu dobro staje się nudne, a zło pociągające.

Szerszego tła dla pytań o to zjawisko i jego źródło – zarówno w publicznie manifestowanych wyborach moralnych, jak i w kulturze „wysokiej" i „niskiej" – dostarcza obserwacja zjawisk społeczno-obyczajowych w Polsce. Paradoks jest widoczny gołym okiem. W kraju Jana Pawła II wielu Polaków cierpi z powodu silnie odczuwanych lęków. Dojmujący jest lęk przed wyobrażanymi sobie przyszłymi katastrofami. Zdrowy rozsądek, tak charakterystyczny zawsze dla katolików, pryska wśród tych lęków jak bańka mydlana, razem z nadzieją. Z nadzieją prawdziwą, czyli na życie wieczne. Świadomość, że nawet najdroższa polisa może okazać się zwykłym śmieciem, staje się symbolem największej życiowej porażki, prawdziwej katastrofy. Dlaczego tylu ludzi w kraju Jana Pawła II boi się przyszłości?

Coraz częściej w wielkich miastach widać na ulicy ludzi przyodzianych w skóry. To nie są te niegdysiejsze damskie miękkie futra. To skóry groźnie najeżone. Nie kojarzą się bynajmniej z niczym łagodnym i ciepłym, lecz z nieokiełznanym, pierwotnym, dzikim. Futrzane kamizelki dla kobiet i mężczyzn o niechlujnym kroju przywołują na myśl zgoła nie salon, w którym zrzuca się przed kominkiem ośnieżoną szubę, nie sanie i wesołe pohukiwanie myśliwych w trzaskający mróz, lecz jaskinię z zakopconymi od dymu skalnymi ścianami. Ciemność, czeluść, zimno i nieład. Porzucone kości i bydlęce rogi. Tak ubierać nas – Polaków i Europejczyków – chcą „wielcy krawcy". Fryzjerzy zaś – awangardowi – pragnęliby, by nasze głowy ozdabiało już nie to, co określa się mianem fryzury, a raczej grzywy, pręgi i kity. By włosy możliwie najbardziej naśladowały kudły.

Od wielu lat utrzymuje się moda malowania twarzy dzieci – przy okazji kinderbali – tak by udawały pyski zwierząt. Rodzice z jakiegoś powodu wydają się zachwyceni, że ich dziecko będzie przypominać małpę, niedźwiadka, zebrę, jeżozwierza czy szczura. Przebranie za zwierzę nie uchodzi już w towarzystwie za prymitywny dowcip. Co oznacza fakt, że w modzie, kulturze, obyczajach od kilkudziesięciu lat nasila się tendencja przeciwna do tej, która obowiązywała w naszej części świata przez ostatnie stulecia? Tendencja, by się radykalnie odcywilizować – także poprzez swój wygląd, mowę, zachowania. Odciąć się od korzeni własnej kultury. Przyjąć standardy zwierząt lub „ludów pierwotnych".

Czy to tylko nowa ambicja dyktatorów mody? Porykiwania dobiegające z różnych stron w kierunku rządzących państwem – nawet ze strony osób tak skądinąd, zawodowo przynajmniej, zobowiązanych do pewnej łagodności wobec człowieka, jak pielęgniarki – czy zupełnie wyzute z wszelkich pozorów kultury wyzwiska, jakimi obsypywany jest codziennie przez opozycję „obóz przeciwnika", poświadczają, iż degradacja objęła szersze terytorium i głębsze warstwy niż dziedzina poetyckiego słowa i wysublimowanego artystycznie eseju.

Powrót mitu

Tomasz Terlikowski nie bez powodu nawiązuje do pojęcia mitu. Chaos zmitologizowanego myślenia i zmitologizowanej religii towarzyszy nam dziś na co dzień i usiłuje wywrzeć na nas presję. Krok, jakiego dokonano, przechodząc od mitu do myślenia metafizycznego, był w dziejach człowieka decydującym przełomem. Był to „krok o wiele ważniejszy niż na przykład rewolucja informatyczna" – podkreśla filozof prawa, ks. Tadeusz Guz. Było to przejście z chaosu do myślenia rozumowego. Czym był świat starożytnego mitu? „Świat mitu jest światem chaosu. Struktura myślenia mitycznego nie zna ładu ani porządku, nie zna transcendentnego – wobec naszej duszy – Boga. Także Boga transcendentnego – tym bardziej – wobec Kosmosu" – uważa ks. Guz.

Przypomnijmy sobie, jak bardzo komuniści kochali mity greckie. W PRL-owskich szkołach licealiści zmuszani byli do czytania dzieł Zenona Kosidowskiego (to ten laureat nagród Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej, który w swoich książkach podważał historyczność postaci Jezusa i prawdziwość biblijnych wydarzeń) i Jana Parandowskiego, jednego z filarów Światowego Kongresu Intelektualistów z 1948 roku.

Mit wyraża po prostu przeświadczenie, „że to, co istnieje, jest chaosem". W klasycznej metafizyce, na którą złożyła się myśl Greków i nauka katolicka, zaprezentowano jasno określone miejsce każdego bytu, od momentu zaistnienia. Spektakularny wyłom w niej nastąpił w XIX wieku, wtedy to teoria Darwina wprowadziła na powrót mitologizację myśli człowieka, mitologizację intelektu. Czy autorem tego wyłomu był tylko Darwin? Ks. Guz przypomina napisany w 1796 roku, zakorzeniony w najstarszym systemie niemieckiego idealizmu, tekst Georga W. F. Hegla, w którym filozof ów postuluje systematyczną mitologizację intelektu.

Zmitologizować intelekt to znaczy ponownie zamknąć przed nim rozumienie rzeczywistości – jako uporządkowanej, doskonałej, misternie zbudowanej. Takiej, która jest dziełem Boga i pozwala Go pośrednio poznać. Takiej, jak rozumiała ją klasyczna filozofia chrześcijańska, która wspierała metafizykę grecką. Ta prawda została zaatakowana na wszystkich możliwych polach. Na zgliszczach chrześcijańskich państw wydano wojnę klasycznym pojęciom i prawdom, które decydują o nas w perspektywie wieczności. Nikt tej wojny nie ogłaszał, toczy się ona jednak na łamach gazet, w salach kinowych, szkołach, aulach uniwersyteckich i na ulicach. Toczy się nawet w samym Kościele.

Tomasz Terlikowski w swojej polemice z Rymkiewiczem zapomina, że to, co obserwujemy dziś w życiu duchowym również wielu naszych rodaków, jest skutkiem wprowadzenia – podczas ostatniego Soboru – w sferę religijną swoistego chaosu w miejsce ładu (zmiana w kwestii autorytetu Kościoła, zdeprecjonowanie wymiaru nadprzyrodzonego, wprowadzenie – idąc za myślą m.in. jezuity ojca Pierre'a Teilharda de Chardina – antropocentryzmu w miejsce teocentryzmu, zadeklarowanie wolności religijnej i ekumenizmu).

Wprowadzając nowy rodzaj relacji między Kościołem a religiami niekatolickimi (religie chrześcijańskie zostały zaszczycone mianem „Kościołów", a wszystkie obce chrześcijaństwu kulty i wyznania zaczęły być traktowane jako religie „braci"), uznano, że to „dialog" stał się sposobem na zjednoczenie religii – docelowo ludzkości – i ma on zastąpić nawracanie. Nawracanie nazwano pogardliwym słowem „prozelityzm". O celu misji jako wiecznym zbawieniu już się nie wspomina; misje zmieniły charakter na humanitarny, społeczny, gospodarczy, a „całe wspaniałe dziedzictwo ducha ludzkiego, które wypowiedziało się dotąd we wszystkich religiach" – jak czytamy w encyklice „Redemptor hominis" – pozwoli zbliżyć się „równocześnie do wszystkich kultur, światopoglądów, do wszystkich ludzi dobrej woli". Warunkiem tego jest szacunek wobec innych religii. W encyklice tej, podobnie jak w większości dokumentów posoborowych, nie mówi się o niezbędności przyjęcia prawdziwej wiary, chrztu, nie ma wzmianki o grzechu pierworodnym, utracie łaski i odkupieniu człowieka przez krzyż Chrystusa, działaniu diabła i wiecznym potępieniu, jakby to był temat zamknięty i przebrzmiały. Gdyby chciało się zrozumieć nowy sens słowa „nawrócenie", okazałoby się, że oznacza ono po prostu zwrócenie się ku drugiemu człowiekowi – tak, by mógł „siebie samego odnaleźć".

„Praca apostolska wśród wyznawców innych religii była zawsze oparta na przekonaniu, że poprzez grzech pierworodny człowiek zerwał więź z Bogiem i popadł w błędy, których konsekwencją są fałszywe religie" – stwierdza pewien misjonarz. I dodaje: „W chwili obecnej głosi się nową teorię na temat początków religii i źródeł religijnych podziałów". Stąd coraz bardziej powszechne wśród katolików przekonanie, że „różnorodność" religijna nie musi być czymś negatywnym. Nie jest ona bynajmniej „znakiem podziału", a przeciwnie – czymś wzbogacającym. Zaś prawdziwe dobro człowieka, ku któremu kierować powinna się troska Kościoła, to nie mówienie mu prawdy o Bogu, ale czynienie życia ludzkiego „godnym człowieka", „coraz bardziej ludzkim" (Gaudium et spes).

Wobec tak lekkiego traktowania wiary pisarz Julien Green nie wahał się stwierdzić, że brakowałoby mu motywacji, by przyjąć katolicyzm („po co opuszczać jedną religię dla innej w sytuacji, kiedy znikły między nimi jakiekolwiek różnice, z wyjątkiem nazw").

Dla Jarosława Marka Rymkiewicza te „lepsze czasy" nadejdą, gdy Polska pokona odwiecznego wroga, dobywając zasoby wszystkich swoich sił fizycznych i duchowych, dla Tomasza Terlikowskiego zaś, gdy nasz naród, idąc za wskazaniami Jana Pawła II, odkryje i uzna „swoją własną drogę zbawienia". Obie interpretacje celów religijnych czy parareligijnych mają wspólny mianownik: doczesność, antropocentryzm, zamknięcie się w horyzoncie historycznych (politycznych, kulturowych, cywilizacyjnych) doświadczeń, czysto ludzkich, naturalnych.

Rzecz dotyczy racji rozumowych. Brak chęci do rozróżnienia między religią prawdziwą a religiami fałszywymi, między prawdą a błędem, to wynik odrzucenia zasady niesprzeczności, co zawsze skutkuje negacją logiki i logicznego myślenia. Gdy obniża się znaczenie rozumowania, jego role przejmują symbole. Symboliczny język jest w stanie pogodzić nawet najbardziej sprzeczne tezy. Wiedział o tym przywoływany z aprobatą przez Tomasza Terlikowskiego Mircea Eliade.

Prawdziwym prekursorem i marksizmu, i fenomenologii był Hegel – myśliciel, który głosił, że istotą rzeczywistości i prawdy jest sprzeczność, a twierdzenie, przeczenie oraz ich synteza to warunek wszelkiego rozwoju. W ujęciu współczesnych mitów, które przeniknęły do nowożytnej antykatolickiej filozofii i antychrześcijańskiej kultury, człowiek jest zwierzęciem. Tak zwana ideologia gender, coraz śmielej wkraczająca także do myślenia ludzi Kościoła, stawia tu kropkę nad i.

Nowy raj

Człowiek to na gruncie tej nowożytnej mitologii – samotny rozbitek, pozbawiony wszelkiej pomocy i nie tęskniący do niczego, wyzuty z pamięci, wyrzucony na brzeg bezkresnego oceanu, który jest martwy, lodowaty i obcy. (Dlatego musi się otoczyć milionem gadżetów, które będą dawały złudzenie bezpieczeństwa). Dzieła literackie zrodzone z postawy duchowego i intelektualnego buntu i rozpaczy są uznawane dziś powszechnie za europejski kanon literacki. W oświeceniu i w epokach późniejszych próbowano uczynić z nich buńczuczne manifesty, duchową strawę, która miała zastąpić sztukę o inspiracji katolickiej. Wielu znawców – nie mówiąc o zwykłych czytelnikach – nie rozeznaje ich duchowego przesłania.

Buntownicy z obszaru sztuki – tak jak myśliciele protestanccy – którzy negują opatrznościowy porządek świata i pragną wrócić do utraconego raju, chcą stworzyć sobie nowy raj. Widać to na setkach filmów, na tysiącach spektakli teatralnych, a dziś na ulicach, wśród zwykłych przechodniów, demonstrujących zwierzęcy „naturalizm", zgodnie z zaleceniami mody; widać w aulach uniwersyteckich, klasach szkolnych, gdzie głosi się teorię ewolucji jako ideologię wyzwolonej ludzkości, i w parlamentach, gdzie zabijanie ludzi traktuje się jak zabieg sanitarny, niezbędny etap procesu wielkiego oczyszczania świata, a zmianę płci czy klonowanie człowieka – jak „prawo człowieka" – tak, jak niegdyś zmianę rękawiczek.

„Fałszywa ideologia, która przypisuje zło i nieszczęście temu, że człowiek jest stworzony przez Boga, to gnoza. Niegodny zaś wysiłek, który próbuje osiągnąć to wyzwolenie, to rewolucja" – przypomina włoski pisarz Guido Vignelli. Rewolucja w obyczajach – kulturze, modzie, muzyce, teatrze – to znak widzialny tego, co odbywa się w głębi, w cieniu, w ukryciu. W umyśle człowieka. Co dojrzewało, krystalizowało się przez wieki w zamkniętych kręgach.

Dziś już wszystko jest na wierzchu, wszystko jest jawne. Nieprzeliczone rzesze ludzi stają się uczestnikami procesu rewolucyjnego, który mylnie kojarzą z „nowoczesnością", „sztuką", „nauką", „modą", „bezpruderyjnością", „spontanicznością", „asertywnością", „postępem" czy realizacją należnych rzekomo wszystkim „praw". O „prawach człowieka" mówi się z aprobatą nawet w Kościele. Rewolucja została zasymilowana przez język, który sobie przyswoiliśmy, nie zadając pytań o sens wypowiadanych słów.

Kobieta, nawet w tych najbardziej eleganckich czasopismach dla inteligencji i dla klasy średniej, jest przedstawiana jako maskotka. Istota sztuczna, na pokaz. Jej prawdziwa natura musi być ukryta i zafałszowana. Twarz tej kobiety nie ma wyrażać prawdy o niej, istoty stworzonej na obraz i podobieństwo Boga, tylko gotowość spełniania wszystkich zachcianek mężczyzny. Artystyczny obraz takiej osoby, która z prawdziwą kobietą nie ma nic wspólnego, jest wspólnym dziełem ideologów, fotoreporterów, kreatorów mody i wydawców. Znane aktorki nazywane są bez ogródek „symbolem seksu". W taki sposób tworzy się sztuczne raje.

Odkrywając prawdziwą twarz Jarosława Marka Rymkiewicza, moralnie odstręczające oblicze twórczości wybitnego polskiego poety, Tomasz Terlikowski zderzył jego świat pojęć, wartościowań i wizji z przesłaniem Jana Pawła II, wyartykułowanym podczas jego pierwszej pielgrzymki do Polski.

Czy jednak rzeczywiście porównanie to ma sens? I czy na pewno istnieje tu sprzeczność? Tomasz Terlikowski w swoich porównaniach zapomniał o najważniejszym, o tym, że Karol Wojtyła nie przyjechał do Polski jako osoba prywatna, wybitna osobowość, myśliciel, filozof, miłośnik polskich dziejów. Stąd najprawdopodobniej pomysł na „hagadę" dziejów, o której z wyraźną atencją pisze autor „Łże-proroka Polaków". Czy jednak snucie owej „hagady", opowiadanie – jak pisze Terlikowski – „jej [Ojczyzny] trudnych losów", to rola papieża wobec wiernych Kościoła? I to po to, by (tutaj właśnie autor polemiki z Rymkiewiczem powołuje się na przecież dalekiego od chrześcijaństwa religioznawcę Mirceę Eliadego), „poprzez opowiadanie" dokonała się „regeneracja, odrodzenie z nieuszczuplonymi siłami witalnymi"?

O jaką więc opozycję naprawdę chodzi Terlikowskiemu? Sam przecież zdaje się w swojej polemice powielać metodę, przekonania, światopogląd Rymkiewicza. Bo oto nie wiara katolicka, nie Kościół z jego nadprzyrodzonymi środkami danymi mu przez Boga – a jest w nim, zgodnie z Objawieniem i Tradycją, wszystko, co potrzebne człowiekowi (nie narodowi!) do zbawienia – ale „witalne siły" są gwarantem przetrwania i zostają, zdaniem Terlikowskiego, wzmocnione podczas „świętych dni" pielgrzymki papieskiej.

Tomasz Terlikowski dodaje, że gdy Jan Paweł II zaproponował wówczas rodakom tę „swoistą polską hagadę", „uobecniał", „uaktualniał" naszą historię. Żadne z tych pojęć nie mieści się w katechezie pojmowanej po katolicku, a przecież wykład i obrona wiary, głoszenie i obrona prawdy jest podstawową rolą głowy Kościoła. Tomasz Terlikowski twierdzi, że „historia uobecniana, uaktualniana" oparta została o fundament wcielonego Logosu, a zatem: „Papieska hagada nie jest już tylko opowieścią świecką, ale swoistym poszukiwaniem religijnej istoty dziejów Polski, która ze świeckiej, profanicznej narracji historycznej przekształca się w »historię zbawienia« właściwą konkretnemu ludowi".

Hmm... Głowa Kościoła snuje „hagadę" (pojęcie żydowskie), żeby poszukiwać religijnej istoty dziejów Polski? I w wyniku tego opowiadania, czyli narracji, dochodzi do przekształcenia czegoś świeckiego w religijne? Skąd w umyśle katolickiego publicysty wyobrażenia, jakich nie powstydziłby się sam poeta z Milanówka, nie mówiąc już o Eliadem? Główne zajęcie papieża polega od zawsze na tym samym: krzewieniu wiary i głoszeniu prawdy, która jest dana Kościołowi raz na zawsze i nie podlega modyfikacjom, a nie na tym, by czegoś „poszukiwać", i by w tym procesie doszło do jakichś zagadkowych przekształceń religijnych. I o jaką religię tu chodzi? Czy o tę, której wyrazem są ekumeniczne ciągoty, coraz jednak bardziej kurczącej się części hierarchii, w miarę jak „duch Soboru" traci swój wigor i sprężystość?

Osobliwe misterium

Chyba że zdaniem publicysty Jan Paweł II nie przyjechał do nas po raz pierwszy w 1978 roku jako papież Kościoła katolickiego, ale jako myśliciel, z zamiarem dokonania jakichś parareligijnych eksperymentów, gdzie w centrum znalazło się „opowiadanie dziejów", które stawało się zarazem osobliwym misterium. Nie sądzę, że od tych wizji znanego analityka sytuacji w Kościele było tak bardzo daleko do „neopogańskich czy heideggerowskich pomysłów na Polskę", które Tomasz Terlikowski tak piętnuje, czyniąc z nich główne ostrze swoich oskarżeń wobec Rymkiewicza.

I choć widać gołym okiem, że zatrute ziarno rzucone w glebę cywilizacji łacińskiej, chrześcijaństwa i Kościoła wydało obfity plon, nie jest ono tylko skutkiem zdegenerowanej kultury ostatnich lat, lecz przede wszystkim zafałszowania w umysłach ludzkich obrazu Boga.

Kryzys religijny, kryzys wiary nie jest nigdy „dziełem" twórczości jednego, choćby najgenialniejszego poety czy prozaika. Jest on zawsze przejawem wewnętrznego osłabienia tej jedynej bosko-ludzkiej instytucji odpowiadającej, z boskiego nadania, za wiarę. I tak już było wiele razy w historii. I tu należy przede wszystkim szukać przyczyn – oddzielając zarazem skutek od przyczyny – dzisiejszego zamętu intelektualnego, który swoje odzwierciedlenie znajduje również w literaturze i sztuce. A także źródeł nadziei, bowiem ze wszystkich kryzysów Kościół zawsze wychodził zwycięsko.

Autorka jest publicystką. Publikuje m.in. w „Arcanach", „Źródle" i „Christianitas". Przeprowadziła wywiad rzekę z premierem Janem Olszewskim „Prosto w oczy". Opublikowała także książki: „Patrząc na kobiety", „Rycerze wielkiej sprawy" i „Powrót pańskiej Polski"

 

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Tomasz Terlikowski, publicysta komentujący na co dzień politykę personalną Stolicy Apostolskiej, dokumenty podpisywane przez papieża Franciszka, i tonujący niepokój katolików wobec zmian dyscypliny kościelnej w wypadku przekroczeń szóstego przykazania, wystąpił ostatnio w roli krytyka literackiego, który podsumowuje „teologię" znanego z prawicowych przekonań pisarza. I odsłonił się jako niespodziewanie wnikliwy znawca zawartości ideowej dzieł Jarosława Marka Rymkiewicza. Autor „Łże-proroka Polaków" („Plus Minus", 4–5 czerwca 2016) specjalizuje się od lat w problematyce Kościoła, zwłaszcza ekumenizmu – tego, którego wykładnia znajduje się w dokumentach ostatniego Soboru i jaki praktykowany jest zgodnie „z duchem" Soboru.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów