Plus Minus: Był pan jednym z najbardziej znanych i zarazem najgorzej traktowanych więźniów politycznych osadzonych przez sanację w 1930 r. w twierdzy w Brześciu. Na pewno bardzo źle pan wspomina zarówno samo więzienie, jak i traktowanie przez strażników. Ale czy zdarzały się tam jakieś lepsze chwile?
Potajemnie (z Wincentym Witosem) otwieraliśmy (w celi) okno ponad naszymi głowami się wznoszące. Całą okolicę widzieć można było. W tymże czasie Witos stał pod drzwiami na czatach, pilnie nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża ze straży więziennej, bo bylibyśmy podpadli karze za niedozwolone otwieranie okna. Każda nowa postać ludzka wywoływała we mnie okrzyk radości: „Ludzie tam idą, panie Prezesie! Gdybyś to pan widział! Uśmiechają się do siebie, nic sobie złego nie robią, a wszystko w powietrzu dzwoni wolną, promienną przyrodą". Wtedy Witos potrząsając głową powtarzał: „Poeta z pana. Panu krowa śpiewa i łąka dzwoni".
Nieraz go zapraszałem, żeby i on wlazł na kratę. A Witos pomrukiwał: „Cóż to, czy nie widziałem jeszcze łąk, ani krów, ani ludzi? Ja to już wszystko znam, a pan, panie poeto, niech sobie dalej przez okno patrzy".
Podobno czas w celi spędzali panowie, grając również w szachy?
Rozpocząłem Witosa uczyć gry w szachy, jednak ciężko z nim to szło. Chciał od razu doskonale grać i być zwycięzcą, a gdy mu się to nie udawało, zniecierpliwiony przerywał grę. Ustawiałem wtedy na szachownicy figury i szybkie posunięcia za niego czyniąc, zapowiadałem mu każdy krok i tak do końca. Witos zaś się uśmiechał, gdy ogłaszałem, że tę partię przegrałem. „Co panu przyjdzie – odcinał się – kiedy nikt w to nie uwierzy?". Odrzekłem: „Wystarczy, że ja sam w to wierzę". A Witos: „Taki to z pana niepoprawny idealista. Wierzy pan w zwycięstwa fikcyjne".