Chrabota: Dzień Żołnierzy Wyklętych. Przez kogo?

Pierwszego marca celebrowany jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W całym kraju odbędą się apele pamięci, wystawy, msze, koncerty, przemarsze. Widać trzeba było rządów Prawa i Sprawiedliwości, by dzieło tamtych ponad 100 tysięcy przeciwników komunizmu wynieść na państwowe ołtarze.

Aktualizacja: 01.03.2018 12:24 Publikacja: 28.02.2018 23:01

Chrabota: Dzień Żołnierzy Wyklętych. Przez kogo?

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

Przyczyna? Oczywista potrzeba rewizji historii i – co pewnie dla PiS ważniejsze – nowego mitu założycielskiego. O ile bowiem uwikłana w PRL Trzecia Rzeczpospolita z natury rzeczy nie mogła się tym mitem posłużyć, o tyle nowa władza właśnie tu chce szukać ciągłości. Cóż, nawet z perspektywy sympatyka rządu Mazowieckiego ciężko się kłócić, że „wyklęci" dopiero po dwóch dekadach wolności powoli zaczęli odnajdywać właściwe miejsce w polskiej historii. Jakoś nie pamiętam, by im stawiano pomniki za Wałęsy i Kwaśniewskiego. Błąd? Niedopatrzenie? A może świadoma intencja?

Niech to ktoś rozstrzygnie.

Przy okazji święta chcę podjąć swoją osobistą krucjatę. Bardzo mi się nie podoba utrwalony już w społecznej świadomości przymiotnik „wyklęci". Bo niby przez kogo? Nie przez polski Londyn czy miliony szczerych antykomunistów w okupowanym przez Sowietów kraju. Nie wyklęła ich nawet Polska lubelska. Pierwszymi przeciwnikami struktur akowskiego jeszcze podziemia byli czekiści z NKWD i żołnierze Armii Czerwonej. Właśnie wtedy rodził się zbrojny opór pierwszych lat Polski Ludowej. Gdyby nie doświadczenia kontaktów polskiego podziemia z Sowietami na Wileńszczyźnie czy późniejsza obława augustowska, może losy walki zbrojnej przeciw komunizmowi potoczyłyby się inaczej. „Wyklętych" stworzyli Sowieci. Ich polscy wasale tę walkę tylko kontynuowali.

Czego się domagam? Otóż marzy mi się nazwanie ich w sposób godniejszy, bez tej ironii, jaka kryje się w przymiotniku „wyklęci". Chciałbym ich nazwać żołnierzami polskiego podziemia antykomunistycznego czy żołnierzami niezłomnymi. W ten sposób można by również przeprowadzić dystynkcję między prawdziwymi ludźmi honoru (bez ironii!), którzy dali życie za ideały wolnej i demokratycznej Polski, a pospolitymi bandziorami, którzy ubierali się w szatki bojowników antykomunistycznego podziemia. Historia niestety jest bezwzględna. Przypomina nie tylko bohaterów, ale także tych, których wyklęto słusznie: morderców Żydów, szmalcowników i pospolitych rabusiów. Niech ktoś zaprzeczy, że i takich niesłusznie wliczano w poczet „wyklętych"!

Posłużmy się więc innym słowem wobec prawdziwych bohaterów podziemia. Przymiotnik „niezłomni" jest chyba najlepszy.

Czy taki postulat ma szanse? Mam świadomość, że zmiana może być bardzo trudna. Mitologia „wyklętych" jest społecznym faktem. Na dodatek uświęconym przez instytucje państwa. Jednak można wskazać precedensy z przeszłości. Przez dziesięciolecia polski wrzesień 1939 roku określano mianem kampanii wrześniowej. Dopiero po 1989 roku ktoś zwrócił uwagę, że „kampanią" wrzesień 1939 był dla Wehrmachtu! Z polskiej perspektywy była to wojna obronna, i to na dwóch frontach. Do dziś słyszy się więc czasem o „kampanii", ale mam wrażenie, że to określenie zanika, a nawet jeśli nie, to coraz częściej nabiera akcentów pewnej niestosowności. Może uda się z „wyklętymi"? Kto wie.

Proszę mi wybaczyć te słownikowe idiosynkrazje. Wspominając żołnierzy niezłomnych, chciałbym tak naprawdę zwrócić uwagę na coś zupełnie innego. Otóż walka antykomunistycznego podziemia z Polską Ludową była ostatnim aktem konfliktu politycznego ze strukturami państwa z udziałem przemocy. Koniec epopei „niezłomnych" stał się symbolicznym końcem rozlewu krwi i mnożenia ofiar przynajmniej ze strony sił wrogich komunizmowi. Od połowy lat 50., a więc po zlikwidowaniu ostatnich ognisk zbrojnego oporu, polski sprzeciw wobec komunizmu opierał się już wyłącznie na zasadzie non violence.

Sprzeciwowi wobec przemocy hołdowali liderzy pierwszych organizacji opozycyjnych: Ruchu, KOR i ROPCiO, a w czasach „Solidarności" stał się on oficjalną doktryną. Na koniec, paradoksalnie, to właśnie ta formuła walki, a nie krwawy przewrót, doprowadziła do triumfu demokracji. Czy ktoś przewidział taki bieg historii? Osobiście bardzo w to wątpię, choć sukcesy ruchów non violence zdarzały się już wcześniej.

Oto więc mamy polską wolność wzniesioną na fundamencie wyższości moralnej, a nie daniny krwi. Skąd więc ten sentyment do żołnierzy niezłomnych? Czyżby to jakieś echo literackich marzeń J.M. Rymkiewicza?

A może iście polska tęsknota za romantyczną ofiarą? A może tylko sprawa honoru? Sami oceńcie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Przyczyna? Oczywista potrzeba rewizji historii i – co pewnie dla PiS ważniejsze – nowego mitu założycielskiego. O ile bowiem uwikłana w PRL Trzecia Rzeczpospolita z natury rzeczy nie mogła się tym mitem posłużyć, o tyle nowa władza właśnie tu chce szukać ciągłości. Cóż, nawet z perspektywy sympatyka rządu Mazowieckiego ciężko się kłócić, że „wyklęci" dopiero po dwóch dekadach wolności powoli zaczęli odnajdywać właściwe miejsce w polskiej historii. Jakoś nie pamiętam, by im stawiano pomniki za Wałęsy i Kwaśniewskiego. Błąd? Niedopatrzenie? A może świadoma intencja?

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów