Wiecie państwo, jak się robi wino, prawda? Najpierw trzeba zebrane grona rozgnieść tak, żeby puściły sok. Leżą więc sobie rozgniecione: sok, skórki, pestki, wszystko do kupy, zanim zajmiemy się samym sokiem. Jak leżą krótko (kilkanaście godzin), to mamy normalne, białe, wino. Jeśli leżą długo (od kilku dni do roku), to mamy wino pomarańczowe. Jeśli leżą kilka lat, to znaczy, że ktoś zapomniał posprzątać.
Skąd w ogóle pomysł na takie wydziwianie? Ano w oryginale z ojczyzny wina, z Gruzji. Co jakiś czas kolejni winiarze (jak Gravner i Radikon z Friuli) wracają do tej tradycji, a teraz proszę, bratankowie się do tego wzięli. I to bratankowie z Matry, czyli węgierskich gór. Proszę się nie śmiać, Węgrzy też mają coś na kształt gór, z ruinami zamków i wieżą tele-coś tam na szczycie Kekeszu, ichniejszego Mount Everestu. U podnóża tego wszystkiego, 80 kilometrów od Budapesztu, zaczął robić wina Balint Losonci. Jak mu idzie? Bardzo obiecująco jak na wariata, któr...
Dostęp do najważniejszych treści z sekcji: Wydarzenia, Ekonomia, Prawo, Plus Minus; w tym ekskluzywnych tekstów publikowanych wyłącznie na rp.pl.
Dostęp do treści rp.pl - pakiet podstawowy nie zawiera wydania elektronicznego „Rzeczpospolitej”, archiwum tekstów, treści pochodzących z tygodników prawnych, aplikacji mobilnej i dodatków dla prenumeratorów.