Izba Dyscyplinarna nie zgodziła się na przymusowe doprowadzenie Igora Tulei na przesłuchanie w prokuraturze. Po ponad 20-godzinnej rozprawie, która trwała w czwartek do późnych godzin wieczornych decyzja - wbrew przewidywaniom - okazała się negatywna.
Obrońcy Igora Tulei, którzy od samego początku zasypywali orzekającego w jednoosobowym składzie - sędziego Rocha - wnioskami obrończymi, mogą czuć satysfakcję. W tej sprawie niewątpliwe pomogła presja społeczna. Przed sądem przez dwa dni trwały protesty w obronie sędziego.
I dobrze się stało, bo cała ta historia od samego początku wyglądała źle. Były prokurator orzeka w sprawie przymusowego doprowadzenia do prokuratury sędziego, któremu zarzuca się nieprawidłowości przy orzekaniu w politycznej sprawie. A wszystko dzieje się w Izbie Dyscyplinarnej SN, której status jest podważany. Oczywiście wszystko da się uzasadnić rozciągłością paragrafów i procedur, ale praworządność tego scenariusza wydaje się nie do obrony.
Ta decyzja przynajmniej na chwilę zahamuje nakręcającą się spiralę konfliktu wokół sądownictwa, bo jest ona pochodną tego, co się w nim dzieje w ostatnich latach. Przez długi czas konflikt ten opierał się na kwestionowaniu nowych instytucji sądowych, powołanych przez PiS, czy na przeciwstawnych wyrokach, wzmacniających argumentację jednej bądź drugiej strony. Sprawa Tulei ten konflikt przenosiła w zupełnie inny, niebezpieczny wymiar. Brutalizując go. Zgoda na przymusowe doprowadzenie przedstawiciela władzy sądowniczej, który otwarcie kwestionuje przemeblowanie sądownictwa według recepty PiS, co więcej - jest twarzą oporu wobec tych zmian, byłaby przekroczeniem linii, która nigdy nie powinna być przekroczona.
Trudno bowiem nie dostrzec politycznej smugi w tej sprawie i efektu mrożącego dla środowiska sędziowskiego, jaką za sobą niesie.