Ekonomia w czasach zarazy

Pandemia koronawirusa wzięła światową gospodarkę z zaskoczenia. Choć o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym mówiło się już od dłuższego czasu, przyszło ono z zupełnie niespodziewanej strony.

Publikacja: 05.04.2020 10:16

Ekonomia w czasach zarazy

Foto: AFP

Kryzys spowodowany koronawirusem różni się od tych z przeszłości, ma bowiem naturę zarówno podażową, jak i popytową, przez co wymaga niekonwencjonalnych działań. W pierwszej fazie spowolnienia, gdy epidemia rozwijała się w Chinach, kryzys przypominał typowy szok podażowy – zaburzenia w łańcuchach dostaw przekładające się na zmniejszenie podaży dóbr i wzrost cen. Obecnie mamy jednak do czynienia z drugą fazą wynikającą z rozwoju epidemii i związanej z nią konieczności ograniczenia interakcji społecznych. Jak wiadomo, w wielu przypadkach produkcja i handel zostały znacząco ograniczone (w niektórych krajach do absolutnego minimum). I tak jak braki w dostawach komponentów dotknęły sektor przemysłowy, tak izolacja ograniczyła popyt na różnego rodzaju usługi. Najbardziej dotknięte branże usługowe to niewątpliwie turystyka, gastronomia, transport osobowy i branża rozrywkowa.

Oczywiste jest, że nie każdą pracę da się wykonywać zdalnie, a funkcjonujące firmy choć nie mają przychodów, muszą regulować swoje zobowiązania. Oznacza to, że w wielu przypadkach mogą być one zmuszone do ograniczenia zatrudnienia, a nawet ogłoszenia bankructwa, co dalej przełoży się na spadek popytu w gospodarce, nawet gdy epidemia ustanie. W obliczu kryzysu ludzie odkładają w czasie większe wydatki jak zakup samochodów czy sprzętu elektronicznego. Co więcej, kredytobiorcy mogą mieć problemy ze spłatą kredytów, co może również ograniczyć płynność w sektorze finansowym i zmniejszyć podaż nowych kredytów.

Konwencjonalna polityka antycykliczna teoretycznie radzi sobie nieźle ze spadkiem popytu w gospodarce. W ramach polityki fiskalnej uzupełnia się brakujący popyt, zwiększając wydatki i/lub obniżając podatki (co jednak w przypadku braku nadwyżek budżetowych oznacza wyższe zobowiązania podatkowe w przyszłości). Z kolei w ramach polityki monetarnej obniża się stopy procentowe przez co kredyty są tańsze, inwestycje bardziej opłacalne, a konsumpcja dziś relatywnie bardziej atrakcyjna niż jutro.

Jak pokazał poprzedni globalny kryzys, te konwencjonalne narzędzia nie zawsze działają albo podlegają ograniczeniom. W przypadku polityki fiskalnej ograniczeniem okazały się nadmierne poziomy długu publicznego uniemożliwiające dalsze zadłużanie. W krajach południa Europy poprzedni kryzys finansowy przerodził się w kryzys zadłużeniowy, który wymusił procykliczną politykę oszczędnościową (ograniczenie wydatków w obliczu spadku PKB zamiast ich zwiększania). W przypadku polityki pieniężnej problemem w krajach rozwiniętych stał się fakt, że krótkoterminowe stopy procentowe osiągnęły swoje dolne ograniczenie i nie mogą być już bardziej obniżane. Dlatego też największe banki centralne zaangażowały się w niekonwencjonalną politykę luzowania ilościowego – finansowany dodrukiem pieniędzy wykup aktywów na szeroką skalę celem obniżenia ich rentowności (długoterminowych stóp procentowych) oraz zwiększenia inflacji, w założeniu prowadzący do obniżenia realnych stóp procentowych i pobudzający popyt.

Europejski Bank Centralny (EBC) już zapowiedział dalsze nielimitowane luzowanie ilościowe. W przypadku obecnego kryzysu jednak i te niekonwencjonalne metody walki z kryzysem nie wystarczą. Celem pakietów antykryzysowych oprócz stymulowania popytu musi być obronienie potencjału produkcyjnego gospodarki, a więc uchronienie firm przed bankructwem poprzez zapewnienie im płynności oraz obrona miejsc pracy przed likwidacją. Służyć temu mają tymczasowe zwolnienie firm ze składek i podatków, częściowe dofinansowanie wynagrodzeń pracowników, pożyczki dla firm czy dopłaty do kredytów. W tym kierunku idą propozycje zawarte w większości pakietów stymulacyjnych, w tym w polskiej Tarczy Antykryzysowej. Oczywiście zawsze pojawia się pytanie o skalę tych działań. Jest jasne, że kraje mające w ostatnich latach nadwyżki budżetowe jak Niemcy mogą sobie pozwolić na większe wydatki niż kraje mające wysoki poziom długu publicznego jak Włochy. Istotnym elementem w przypadku obecnego kryzysu powinno być również zwiększenie wydatków na służbę zdrowia – potencjał gospodarki to nie tylko działające firmy i kapitał, ale przede wszystkim zdrowi pracownicy. Wiele krajów rozwiniętych boryka się z niedofinasowaną służbą zdrowia, w tym z brakiem wystarczającego personelu medycznego. Koronawirus powinien wpłynąć na zmianę priorytetów w wydatkach publicznych, zwłaszcza że w zglobalizowanym świecie pandemie mogą się powtarzać.

Nie jest wykluczone, że niektóre kraje zostaną dotknięte kryzysem bardziej niż inne, zarówno ze względu na rozwój wirusa, jak i strukturę gospodarki. Epidemia rozwija się bardzo szybko w krajach południa Europy, których gospodarki jednocześnie żyły w znacznej mierze z turystyki. Niestety to one właśnie mają najwyższe poziomy długu publicznego, mogą mieć więc problem ze sfinansowaniem wyższych wydatków. Z kolei ograniczenie tych ostatnich może przedłużyć rozwój epidemii i pociągnąć w dół całą europejską gospodarkę. W tym wypadku potrzebna byłaby więc solidarność europejska i przynajmniej częściowe uwspólnotowienie wydatków związanych z koronawirusem, co może prowadzić do wspólnej polityki zdrowotnej w ramach Unii Europejskiej w przyszłości. Obecny kryzys może rodzić pokusę by zawiesić reguły fiskalne jak unijny Pakt Stabilności i Wzrostu czy polski próg ostrożnościowy w konstytucji i regułę wydatkową. Trudno polemizować ze stwierdzeniem, że życie ludzkie i zdrowie publiczne mają nadrzędne znaczenie wobec reguł finansowych. Zdrowe finanse publiczne są jednak warunkiem długookresowego rozwoju gospodarczego, a reguły mają uchronić przez prowadzeniem nieodpowiedzialnej polityki. Nie może być tak, że zawiesza się je, kiedy to jest wygodne, bo może prowadzić to do nadużyć. Rozwiązaniem w tej sytuacji jest niewliczanie wydatków związanych z koronawirusem do limitów określonych regułami.

Podobnie sytuacja ma się z polityką monetarną – w kryzysie istnieje pokusa finansowania deficytu poprzez dodruk pieniądza. Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej zabrania jednak finansowania długu publicznego państw strefy euro przez Europejski Bank Centralny. W Polsce konstytucja zabrania z kolei pokrywania deficytu budżetowego przez Narodowy Bank Polski. W przypadku gdy bank centralny finansuje potrzeby pożyczkowe państwa dodrukiem pieniądza staje się instytucją podrzędną polityce fiskalnej (mówimy o dominacji fiskalnej). Uniemożliwia to prowadzenie aktywnej polityki monetarnej mającej na celu utrzymanie stabilności cen. Odejście od monetyzacji długu jest jednym z warunków wstępnych do utrzymania polityki celu inflacyjnego. W normalnych warunkach bank centralny skupuje i sprzedaje papiery wartościowe w tym obligacje w celu prowadzenia polityki pieniężnej w ramach operacji otwartego rynku. Polityka ta ma jednak na celu utrzymanie stabilności cen, a nie finansowanie deficytu.

Argumentem za zaangażowaniem się banku centralnego w wykup obligacji skarbowych jest realizacja traktatowej misji. Gdy w czasie kryzysu zadłużeniowego EBC podjął się warunkowego wykupu zagrożonych obligacji krajów strefy euro, ówczesny prezes EBC Mario Draghi, argumentował, że robi to utrzymać stabilność euro. Dziś banki centralne również podejmują się skupu obligacji rządowych, by utrzymać niskie koszty obsługi długu. Ma to ułatwić finansowanie wydatków związanych z koronawirusem, ale nie powinno podkopywać podstawowego celu banków centralnych jakim jest utrzymanie stabilności cen. Oczywiście inflacja obniży się z powodu spadku popytu i obniżki cen ropy, ale warto pamiętać, że wzrost cen w strefie euro i tak jest pożądany ze względu na presje deflacyjne i bliskie zeru nominalne stopy procentowe (jak wspomniano wyżej, inflacja obniży stopy realne), podczas gdy np. w Polsce inflacja już dawno znajduje się powyżej celu.

Gdy pokonamy już wirusa wciąż istotne będzie stymulowanie utraconego popytu, dopóki gospodarka nie wróci na ścieżkę wzrostu. Jako że stopniowo wyczerpuje się rezerwuar dostępnych instrumentów niektórzy ekonomiści mówią nawet o bezpośrednich płatnościach transferowych dla gospodarstw domowych, być może wręcz finansowanych dodrukiem pieniądza. Koronawirus narusza więc kolejne tabu w ramach debaty ekonomicznej. Gdy kryzys minie, zgodnie z regułami antycyklicznej polityki makroekonomicznej należałoby ograniczyć wydatki. Doświadczenie uczy nas jednak, że rzadko się tak dzieje. W pokryzysową erę wejdziemy więc ze zwiększoną rolą państwa w gospodarce i dużo bliższą współpracą między polityką fiskalną i monetarną, nieograniczającą – miejmy nadzieję – niezależności banków centralnych w aspekcie zapewnienia stabilności cen. Na pewno też będziemy lepiej przygotowani na następną pandemię. Ale kolejny kryzys i tak nas zaskoczy.

Autor jest doktorantem na wydziale ekonomii European University Institute we Florencji.

Kryzys spowodowany koronawirusem różni się od tych z przeszłości, ma bowiem naturę zarówno podażową, jak i popytową, przez co wymaga niekonwencjonalnych działań. W pierwszej fazie spowolnienia, gdy epidemia rozwijała się w Chinach, kryzys przypominał typowy szok podażowy – zaburzenia w łańcuchach dostaw przekładające się na zmniejszenie podaży dóbr i wzrost cen. Obecnie mamy jednak do czynienia z drugą fazą wynikającą z rozwoju epidemii i związanej z nią konieczności ograniczenia interakcji społecznych. Jak wiadomo, w wielu przypadkach produkcja i handel zostały znacząco ograniczone (w niektórych krajach do absolutnego minimum). I tak jak braki w dostawach komponentów dotknęły sektor przemysłowy, tak izolacja ograniczyła popyt na różnego rodzaju usługi. Najbardziej dotknięte branże usługowe to niewątpliwie turystyka, gastronomia, transport osobowy i branża rozrywkowa.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację