Pożegnanie z Narodowym

Ezekiel Omullo i Ruth Wanjiru zwycięzcami 37. PZU Maratonu Warszawskiego. Polacy w czołowej dziesiątce.

Publikacja: 29.09.2015 20:59

Ezekiel Omullo nie liczył w Warszawie na aż tak dobry czas. Wygrał z wynikiem 2:09.19

Ezekiel Omullo nie liczył w Warszawie na aż tak dobry czas. Wygrał z wynikiem 2:09.19

Foto: PAP/Leszek Szymański

Ten maraton miał się godnie pożegnać ze Stadionem Narodowym po czterech latach finiszów na płycie głównej – i pożegnał się. Miał przynieść potwierdzenie, że Polki i Polacy wciąż mają biegową pasję – i przyniósł.

37. PZU Maraton Warszawski będzie pamiętany z kilku powodów. Po pierwsze, nowa trasa – która w cichym zamyśle miała trochę odciążyć centrum miasta od kilkugodzinnej obecności tysięcy biegaczy i zmniejszyć narzekania tych, którym sprawiało to kłopot.

Stąd plan, który przypominał szkic postaci ludzkiej – jedna ręka sięgająca spory kawałek za praskie zoo, druga na Nowym Mieście, jedna stopa silnie postawiona na Gocławiu, druga na końcu Łazienek, głowa na Kępie Potockiej, kręgosłup i szyja – to oczywiście Wisła.

Na tę trasę wyruszyło prawie 8000 osób, do mety dobiegło 6507 (wśród nich 1015 kobiet). Zwycięzcy przyjechali z Kenii; to norma dzisiejszych biegów miejskich i przełajowych na całym świecie. Walka jednak była – choćby o to, żeby po raz pierwszy któryś z mężczyzn zwyciężył rok po roku. Szansę miał Victor Kipchirchir, ale nie dał rady koledze z Eldoret – Ezekielowi Kemboi Omullo.

Scenariusz biegu męskiego nie był skomplikowany – kenijsko-etiopska elita niemal od startu ruszyła wedle swego tempa, nikt z Europy nie zdecydował się na brawurową próbę dotrzymania jej kroku. Do połowy dystansu razem biegła siódemka.

Tempo było niezłe, cztery wielkie ekrany pod dachem Narodowego pokazywały, że po 20 km lider, Adebe Negash Duki z Etiopii, miał czas nawet ponad minutę lepszy niż John Sammy Kibet, kenijski rekordzista trasy z 2011 roku.

Całe podium dla Kenii

Potem z siódemki zrobiła się szóstka, piątka, trójka, by po 25 km z przodu było ich tylko dwóch: Omullo i Kipchirchir. Po 30. kilometrze szanse na nowy warszawski rekord zniknęły: do wyniku Kibeta brakowało już dwóch minut ze sporym okładem. Przyszły mistrz nieco przyspieszył kilka kilometrów dalej, zostawił kolegę, spokojnie, bez zrywów zbudował taką przewagę, by wbiec na stadion bez konieczności szarpania się na finiszu. Zegary pokazały 2:09.19 – drugi wynik w 37-letnich kronikach maratonu w stolicy.

Minutę po nim przybiegł ubiegłoroczny zwycięzca, trzeci był Johnstone Kibet Mayio – całe podium dla Kenii. Za ósemką biegaczy z Afryki (do kenijskiej piątki dołączyło dwóch Etiopczyków i Marokańczyk) dobiegł pierwszy z Polaków Dariusz Nożyński, następnie Bartosz Olszewski – najlepszy biegowy bloger wśród polskich maratończyków i najlepszy biegacz długodystansowy wśród blogerów.

Pozostało bawić się jeszcze emocjami biegu pań. Kto wygra – było pewne niemal od startu. Ruth Wanjiru wzięła sobie do pomocy mocnego kolegę – tę ofiarną rolę wraz z etykietą „Pacer" przyjął Robert Wambua Mbiti (w Polsce bywalec, w zeszłym roku był najlepszy choćby w V Biegu Policji na 10 km w Górze i drugi w półmaratonie w Płocku, w tym roku wygrał półmaraton Wtórpol – Skarżysko Kamienna).

Ruth Wanjiru przebiegła cały maraton za jego plecami, daleko za tą parą reszta. Oczywiście Wanjiru walczyła o nagrodę główną: granatowe volvo V40, ale handicap 18.30 min, jaki dostała wobec czasu najlepszego mężczyzny, nie wystarczył. Ambitną walkę skończyła mocno wyczerpana, na wózku pogotowia, ale nic groźnego się nie stało, pomoc lekarska była blisko.

Na podium znalazły się jeszcze Lilia Fiskowicz z Mołdawii oraz Polka z Terespola Izabela Trzaskalska – choć przybiegły prawie sześć minut za Kenijką, obie poprawiły rekordy życiowe, co też należy cenić.

Gdy zwycięzcom wręczano czeki i puchary, na trasie jeszcze trwała walka tych, którzy walczyli o własne małe, ale równie ważne cele: „dwójkę z przodu", „trójkę z przodu" – jak ogłaszali spikerzy, nawet czwórkę, jeśli ktoś dopiero zaczynał przygodę z maratonami.

Stadion Narodowy żył i był gwarny także dlatego, że wcześniej odbył się Bieg na Piątkę – zwyczajowa próba dla tych, którzy nie mają jeszcze śmiałości do pokonania 42,195 km lub, w przypadku bardziej zaawansowanych, maraton był im nie po drodze.

Frekwencja też było dobra, spod wejścia na przystanek kolejowy Warszawa Stadion ruszyło prawie 4000 osób, dobiegło do celu 3429 (1667 pań).

Zwyciężyli Łukasz Parszczyński i Izabela Lewandowska. Kto zna polską lekkoatletykę, świetnie wie – on to wielokrotny reprezentant Polski i mistrz kraju w biegach przełajowych i stadionowych, z przeszkodami i bez; ona także wiele razy zdobywała tytuły mistrzyni Polski w biegach długich, od kilku lat specjalizuje się w biegach ulicznych, w maratonie także – rekord życiowy (2:27.47) ustanowiła w kwietniu w Londynie, gdzie zajęła 12. miejsce.

Na mecie widać było, że formę trzyma także Robert Korzeniowski – był 41. (17.49), miał siłę, by pozować do wielu pamiątkowych zdjęć, a potem w strefie firmy T-Mobile pełnić funkcję ambasadora akcji „Pomoc mierzona kilometrami".

Bohaterów Stadionu Narodowego było w niedzielę wielu, choć w sobotę tytuł ten przysługiwał tylko Bąblom, Krasnalom, Smykom, Urwisom, Juniorom, Małolatom i Nastolatkom, biegającym po swoje medale z czekolady, napoje z misiem i całusy od zachwyconych rodziców.

Do zobaczenia za rok

Ważnym uczestnikiem biegowego weekendu był każdy, kto ćwiczył w licznych strefach treningowych, biegał tam, gdzie mógł biegać, strzelał na bramkę, grał w unihokeja i słuchał porad fachowców, ale przede wszystkim kto poświęcał swój czas i wysiłek, by coś dobrego zrobić dla innych.

Potem były już tylko nagrody. Osobne klasyfikacje za wyczyny w maratonie mieli dziennikarze, biegowi blogerzy, bankowcy, służby medyczne, studenci, wykładowcy akademiccy, pracownicy oświaty, prawnicy, ubezpieczeniowcy, służby mundurowe, urzędnicy sektora publicznego, nawet handlowcy i restauratorzy.

Następny, 38., maraton w stolicy już 25 września 2016 roku. Słychać, że będzie ciekawie – zmienione start i meta, nowości organizacyjne. Tylko uciecha z biegania po stołecznych ulicach ta sama. Kto nie chce czekać tak długo, niech biega po stolicy wiosną, na przykład 3 kwietnia 2016 roku – w 11. PZU Półmaratonie Warszawskim.

Opinia

Ezekiel Omullo, zwycięzca 37. PZU Maratonu Warszawskiego

Wygrać dziś było bardzo ciężko. Konkurencja była duża, bo startował ubiegłoroczny zwycięzca (Victor Kipchirchir – przyp. red.). Poza tym rywalizowałem ze swoimi najlepszymi kolegami, trenujemy ze sobą w Eldoret i znamy się doskonale. Jestem szczęśliwy, bo planowałem pobiec 2:15, 2:16, czyli w okolicach swojego rekordu życiowego, a udało się o wiele szybciej. Dziękuję wszystkim kibicom, jestem im wdzięczny. To też ich zasługa. Stworzyli wspaniałą atmosferę na trasie. Można było tu nawet osiągnąć wynik 2:08.

Ten maraton miał się godnie pożegnać ze Stadionem Narodowym po czterech latach finiszów na płycie głównej – i pożegnał się. Miał przynieść potwierdzenie, że Polki i Polacy wciąż mają biegową pasję – i przyniósł.

37. PZU Maraton Warszawski będzie pamiętany z kilku powodów. Po pierwsze, nowa trasa – która w cichym zamyśle miała trochę odciążyć centrum miasta od kilkugodzinnej obecności tysięcy biegaczy i zmniejszyć narzekania tych, którym sprawiało to kłopot.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Lekkoatletyka
Igrzyska na szali. Znamy skład reprezentacji Polski na World Athletics Relays
Lekkoatletyka
Mykolas Alekna pisze historię. Pobił rekord świata z epoki wielkiego koksu
Lekkoatletyka
IO Paryż 2024. Nike z zarzutami o seksizm po prezentacji stroju dla lekkoatletek
Lekkoatletyka
Memoriał Janusza Kusocińskiego otworzy w Polsce sezon olimpijski
Lekkoatletyka
Grozili mu pistoletem i atakowali z maczetami. Russ Cook przebiegł całą Afrykę