Termin „państwo światopoglądowo neutralne" to jedno z najbardziej bałamutnych haseł, za pomocą których próbuje się wyrugować religię z przestrzeni publicznej. W Polsce szczególnie dało się to zauważyć w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
Platforma Obywatelska, forsując ustawę o in vitro czy tak zwaną konwencję antyprzemocową, posiłkowała się właśnie formułą „państwa światopoglądowo neutralnego", jakoby niekolidującą z żadną opcją. W istocie był to przejaw hołdu złożonego liberalnym opiniotwórczym salonom i ukłonu w stronę środowisk feministycznych.
PO dokonała skrętu w lewo, skutkującego konfrontacją z episkopatem Polski, który z kolei słusznie zinterpretował ten zwrot ówczesnej partii władzy jako poparcie dla rozwiązań sprzecznych z nauczaniem Kościoła katolickiego.
„Państwo światopoglądowo neutralne" to zatem fikcja. Każda władza musi działać w oparciu o jakąś aksjologię, czyli rozgraniczenie dobra i zła. Tymczasem rozmaite światopoglądy bywają przecież sprzeczne.
Trzeba zatem przyklasnąć temu, że Prawo i Sprawiedliwość z otwartą przyłbicą opowiada się po stronie tożsamości chrześcijańskiej przeciwko tym nurtom politycznym i kulturowym, których nie da się pogodzić z nauczaniem Kościoła. Między ogniem a wodą trudno o kompromis. Jeśli państwo stoi na straży życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci, to decydowanie o tym, kiedy komuś przysługuje status człowieczeństwa, nie może być – w imię równoprawności różnych światopoglądów – przedmiotem osobistego wyboru.