Kiedy rok temu prezydent zawetował ustawy sądownicze, przewodniczący Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki natychmiast wysłał do niego list, w którym dziękował „za postawę zajętą w sprawie ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa". Przypominał w nim, że nauka społeczna Kościoła docenia demokrację, która zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych. „Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej" – pisał i odwołując się do Jana Pawła II, podkreślił, że konieczna jest równowaga między władzą prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą: „Każda ma określone kompetencje i zakres odpowiedzialności – tak że jedna nie dominuje nigdy nad drugą – jest gwarancją prawidłowego funkcjonowania demokracji".

List ten odebrano jako wsparcie dla działań Andrzeja Dudy i ukrytą krytykę polityki Prawa i Sprawiedliwości w odniesieniu do reformy sądownictwa. Ale paradoksalnie stał się on także narzędziem dla uspokojenia elektoratu PiS. Zarówno tego najbardziej radykalnego, jak i umiarkowanego. Dla obu Kościół jest bowiem gwarantem pewnego ładu.

Dziś sytuacja jest nieco podobna. Oświadczenie rzecznika Episkopatu, w którym podkreśla, że prawo wyborcze „musi być sprawiedliwe i gwarantować możliwość dobrego wyboru reprezentacji opinii publicznej", można uznać za dokument niższej rangi niż list przewodniczącego, ale zapewne powstał on za jego wiedzą. Stąd trzeba go odczytywać jako oficjalny głos Episkopatu. Głos – inaczej niż przed rokiem – wyprzedzający ostateczną decyzję prezydenta, ale sugerujący mu pewną podpowiedź i będący dla niego wsparciem w przypadku ewentualnego ataku, który na pewno pojawi po tym, jak ordynację zawetuje. A że tak zrobi, nie ma wątpliwości. Oświadczenie rzecznika KEP, chociaż pochodzące spoza Pałacu Prezydenckiego, jest kolejnym sygnałem, że tak właśnie zrobi.

Postronny obserwator może wpaść w lekkie zdumienie. Oto bowiem jest z jednej strony świadkiem odcinania się biskupów od polityki oraz płynącej z ich strony delikatnej krytyki PiS, z drugiej zaś spotyka się z działaniami wspierającymi. I o ile list abp. Gądeckiego sprzed roku był zrozumiały, bo kwestia reformy sądownictwa budziła duże emocje i protesty społeczne, o tyle sprawa ordynacji dotyczy właściwie kilku małych ugrupowań partyjnych i na ulicach nikt przeciwko niej nie protestuje, a przecież w znacznie poważniejszych sprawach biskupi milczeli.

Uprawnione będzie stwierdzenie, że biskupom bliżej do koncyliacyjnej polityki Andrzeja Dudy niż twardej Jarosława Kaczyńskiego. Ale takie oświadczenie w sytuacji jako takiego spokoju społecznego może być interpretowane jako wtrącanie się biskupów do polityki. Inna rzecz, że oświadczenie to jest wynikiem wewnętrznego sporu, który toczy się w Episkopacie. Jest w nim skrzydło, które mocno wspiera PiS. Ale obok funkcjonuje duże skrzydło umiarkowane, które nie szczędzi rządzącym krytyki. Oświadczenie o takiej treści, na dodatek podpisane przez rzecznika, a nie przewodniczącego czy choćby sekretarza generalnego, ma zadowolić obie strony. Choć prawdę mówiąc, nic by się nie stało, gdyby tego dokumentu nie było. Tymczasem powstało wrażenie, że biskupi są z prezydentem, a nie z Jarosławem Kaczyńskim. Stali się zatem uczestnikami gry politycznej – nawet jeśli nie mieli takich intencji. A tego powinni się wystrzegać.