Nie chodzi jednak o alarm dla polskiej demokracji, ale o alarm dla liderów Prawa i Sprawiedliwości. Przekonanie ponad połowy badanych, że demokracja w Polsce jest zagrożona, oznacza bowiem, że PiS poniósł spektakularną porażkę, jeśli chodzi o komunikowanie swoich intencji i tłumaczenie swoich działań.
Większość po prostu nie rozumie, czego chce partia Jarosława Kaczyńskiego, podchwytuje więc narrację tych, którzy przekonują, że PiS właśnie rozmontowuje demokrację w Polsce. A to dla rządzącego ugrupowania może oznaczać katastrofę.
Wbrew obietnicom liderów PiS, że czas skończyć z butą i arogancją rządzących, rząd i sejmowa większość postanowili narzucić nowe porządki, nie tłumacząc społeczeństwu niczego poza tym, że skoro PiS odniósł historyczne zwycięstwo, to ma mandat do przeprowadzania wszystkich zmian, które uzna za stosowne.
Za zagrożenie dla demokracji mogły więc zostać uznane pierwsze decyzje PiS: zmiana regulaminu Sejmu ograniczająca prawa opozycji, wieloetapowa batalia z Trybunałem Konstytucyjnym (najpierw nieprzyjęcie ślubowania nowych sędziów, potem pospieszna nowelizacja ustawy, a w ubiegłym tygodniu nocne uchwały uznające wybór nowych sędziów TK za niebyły), ułaskawienie Mariusza Kamińskiego czy pospieszne przejmowanie służb specjalnych, łącznie z doprowadzeniem do dymisji szefa CBA.
Po wyborach PiS zaczął się spieszyć z zupełnie innymi sprawami niż te, które eksponował w kampanii. W dodatku w rządzie znaleźli się weterani IV RP, których przed wyborami starano się chować.
By użyć kolokwialnego stwierdzenia: od trzech tygodni PiS jedzie po bandzie. Łamie parlamentarne obyczaje czy nagina na swoją korzyść zasady. Jako pretekst niedawni zwycięzcy wykorzystują sposób działania Platformy podczas ośmiu lat jej rządów. Partia Kaczyńskiego w każdej sprawie idzie jednak o krok dalej.