Filmik dołączony do korespondencji z Warszawy dla „El Pais" zaraz tłumaczy dlaczego. Oto na tle morza biało-czerwonych flag pokazuje się napis: „Najbardziej skrajne i nacjonalistyczne środowiska Europy pokazują swoją siłę w Polsce".

Nieco później dowiadujemy się, że doszło do „spektakularnego pokazu nacjonalizmu", idei, która w Hiszpanii, gdzie wciąż nie rozliczono się z frankizmem, ma szczególne znaczenie. – To jest wspaniałe święto, bo tak naprawdę możemy wyrazić swój patriotyzm, przywiązanie do ojczyzny i wartości, które niesie nasza ojczyzna – mówi jeden z manifestantów. Jakie to wartości? Odpowiedź hiszpańskiemu widzowi od razu sugeruje niepokojący widok zanurzonej w oparach mgły z czerwonych rac i zapełnionej tłumem ulicy. „Chwała bohaterom!" – krzyczą żołnierze (obrazek z placu Defilad), a prezydent Duda zapewnia, że „pod biało-czerwonym sztandarem jest miejsce dla każdego". Ale dla hiszpańskiego dziennika to najwyraźniej nie jest moment na refleksję, że przez Warszawę przeszła największa manifestacja ostatnich lat, w której poza marginalnymi przypadkami udało się uniknąć incydentów.

W podobnej co korespondentka „El Pais" sytuacji byłem w październiku 2017 r., gdy katalońscy nacjonaliści organizowali nielegalne referendum niepodległościowe. Wtedy też grupki neofrankistów ścierały się na ulicach Barcelony, ale do głowy mi nie przyszło, aby przez pryzmat ich wybryków pokazywać rolę hiszpańskiego państwa.

Przed przyjazdem do Warszawy korespondentka „El Pais" zadzwoniła do mnie, ale z półtoragodzinnej rozmowy, w której próbowałem opisać zawiłości polskiej polityki, w kolejnych artykułach o „ksenofobicznym", „ultraprawicowym" polskim rządzie czy rzekomej nietolerancji Polaków do Ukraińców trudno mi było znaleźć jakiś ślad. Gdy sprzedaż prasy załamuje się w dramatycznym tempie („El Pais" to już tylko 70 tys. egzemplarzy), nie ma jednak miejsca na niuanse. Tym bardziej że od „Guardiana" po „Le Monde" wydźwięk relacji z Warszawy jest podobny, a opozycja nad Wisłą – rzecz wyjątkowa w Europie – temu kibicuje. Ale jest problem: w dobie internetu, globalnej gospodarki i masowych podróży Hiszpanie mogą sami zobaczyć, jak to jest z tą „autorytarną" Polską. I wyciągnąć wniosek, czy warto jeszcze płacić za takie relacje z Warszawy.