Stawianie baniek to stara, sprawdzona metoda leczenia przeziębień czy zapalenia płuc albo oskrzeli. Po tym, jak uda się zbić gorączkę, z pomocą przychodzą wspomagające leczenie bańki. Na rynkach – w tym na rynku mieszkaniowym – jest podobnie. Tu również bańki są poprzedzane przez gorączkę, chociaż trudno mówić o ich uzdrawiającym działaniu. Gorzej, że zwykle trudno je dostrzec, nawet jeśli pojawiają się opinie wieszczące ich rychłe nadejście.

Czy więc teraz, gdy w komentarzach na temat rosnących cen mieszkań coraz częściej pojawia się słowo bańka (co prawda w formie pytania), mamy sygnał do niepokoju? Ci, którzy potrafią to przewidzieć, za jakiś czas będą znacznie bogatsi i spokojniejsi niż reszta, która teraz gorączkowo goni za mieszkaniami. Spora część z nich szuka na rynku nieruchomości sposobu na ulokowanie gotówki, uciekając przed inflacją, która w styczniu przyspieszyła do 4,4 proc. i była najwyższa od ośmiu lat. Nie bez powodu najnowsze dane NBP wskazują, że coraz więcej mieszkań kupujemy u deweloperów za gotówkę (nie wspominając o rekordowym popycie na obligacje skarbowe).

Dalszy wzrost inflacji pewnie więc zwiększy popyt na mieszkania, co rzecz jasna podwyższy też ich ceny. Owszem, ma tu pewne znaczenie szybki wzrost płacy minimalnej i innych kosztów budowlanych. Jednak warto pamiętać o starej rynkowej zasadzie podaży i popytu; skoro dzisiaj jest popyt nawet na produkty „patodeweloperki" (kuriozalnych ofert np. mieszkań, gdzie połowę drogiej powierzchni zajmuje korytarz), to jest i podaż. I to za odpowiednio wysoką cenę.

Rozgorączkowani inwestorzy biorą niemal wszystko – w Warszawie płacą od 12 tys. zł za mkw. projektu będącego na etapie dziury w ziemi, bo przecież wkrótce będzie jeszcze drożej. Stąd też szokujące dla wielu przewidywania, że ceny mieszkań mogą wkrótce pójść w górę nawet o 50–60 proc. – wraz z płacą minimalną. Owszem mogą, jeśli będzie popyt, który zależy też od inflacji. A płaca minimalna? Według GUS w latach 2015–2019, gdy średnie ceny mieszkań wzrosły (dane za III kw.) prawie o 24 proc., a płaca minimalna o 28,5 proc., łączne nakłady na ich budowę zwiększyły się o 10 proc. Na droższe mieszkania mogą sobie pozwolić pracujący za średnią płacę w gospodarce krajowej, która w III kw. 2019 r. wynosiła 4,9 tys. zł – o 27 proc. więcej niż w tym samym okresie 2015 r., gdy zaczynał się obecny mieszkaniowy boom, ale ostatnio już tak szybko nie rośnie.

Pecha mają ci, którzy chcą nie tyle ulokować nadwyżki gotówkowe, ile kupić coś dla siebie. Nie dość, że ceny rosną, to jeszcze wybór jest mizerny, bo nikt, kto nie musi, mieszkania teraz nie sprzeda, czekając, aż jeszcze podrożeje. Nic więc dziwnego, że zaczynają pojawiać się pomysły na schłodzenie mieszkaniowej gorączki. Niewykluczone, że przybędzie ich w najbliższych tygodniach. To temat interesujący tak wielu Polaków, że groźba bańki mieszkaniowej może być atrakcyjnym tematem w czasie kampanii prezydenckiej.