15 listopada 1947 syryjski niedźwiedź brunatny Wojtek, adoptowany przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2. Korpusie Polskim dowodzonym przez gen. broni Władysława Andersa, został przekazany do ogrodu zoologicznego w Edynburgu. Przypominamy tekst z archiwum Życia Warszawy
Wojtek, bo takie imię nosił ten miś, jest już sławny. Statuetki i plakiety z jego wizerunkiem stoją w kilku miejscach Londynu, Ottawy i Edynburga, gdzie w lokalnym zoo spędził ostatnie lata życia.
Miłe wspomnienia
Legenda Wojtka znacznie przerosła to, co opowiadali opiekujący się nim ludzie. Dziś wiele osób uważa, że Polacy, którzy wydostali się z Rosji wraz z wojskami generała Andersa, przywieźli misia z tajgi. Prawda była bardziej prozaiczna. Otóż wojacy kupili małego misia w Syrii. Na bazarze oferował go mały chłopak opowiadający, że myśliwi zastrzelili niedźwiedzicę – matkę Wojtka. I chętnie pozbył się kłopotu za kilka konserw.
Pisano też, że Wojtek nosił pociski pod niemieckim ogniem w rejonie Monte Cassino. Ale to też był humbug. Niedźwiedź, kiedy podrósł, chętnie bawił się z żołnierzami. Ci nauczyli go nosić różne przedmioty. Ponieważ należał do 22. Kompanii Transportowej zajmującej się zaopatrzeniem artylerii, żołnierze dla zabawy dali mu skrzynki z lekkimi pociskami. Podniósł je. Podobno tylko raz, ale to wystarczyło...
Z niepotwierdzonych relacji wynika, że wywołało to dziką awanturę. Jeden z dowódców zobaczył misia ze skrzynką i natychmiast zabronił takich zabaw. W końcu w skrzynkach była amunicja.