Dla Polski najważniejszym elementem unijnego planu finansowego są wydatki, bo jesteśmy jednym z największych beneficjentów netto. Ponieważ jednak budżet UE nie może kreować deficytu, wydatki muszą się równać przychodom. Pierwsze starcie w negocjacjach, które rozpoczną się po tym, jak 2 maja Komisja Europejska przedstawi projekt budżetu na 2021–2027, będzie zatem dotyczyło wielkości budżetu, a nie jego struktury. Holandia, Szwecja, Dania, Austria już zapowiedziały, że chcą płacić jak najmniej.
– Cztery–pięć państw UE mówi wprost, że nie zgodzi się na zwiększenie składek do budżetu. Ale Francja, a przede wszystkim Niemcy się zgadzają. Oświadczenie Niemców wyjątkowo zdenerwowało najbardziej radykalnych płatników netto – mówi nieoficjalnie wysoki rangą eurokrata. Gunther Oettinger, unijny komisarz ds. budżetu, a przy okazji Niemiec z CDU, zapowiadał, że budżet powinien wynosić między 1,1 a 1,2 proc. unijnego produktu narodowego brutto w porównaniu z 1 proc. obecnie. Miałoby to pozwolić na częściowe sfinansowanie ubytku wpływów po brexicie oraz nowych unijnych priorytetów, jak obrona, bezpieczeństwo, migracja czy walka z bezrobociem młodych.
Obecnie unijny budżet jest finansowany głównie ze składek państw członkowskich liczonych w proporcji do ich dochodu narodowego brutto: to blisko 70 proc. wszystkich przychodów. Inne znaczące źródła to przychody z VAT – ok. 12 proc., i ceł – ok. 14 proc. Jednak budżet ma też wbudowane liczne skomplikowane mechanizmy, które powodują, że niektóre kraje płacą mniej, niż wynikałoby to z wyżej wspomnianych zasad. Przede wszystkim rabaty. Najbardziej znany to rabat brytyjski, który jednak automatycznie zniknie po brexicie.
Komisja Europejska chciałaby, aby one zniknęły. Mają je Niemcy, Holandia, Szwecja, Dania i Austria. – Uproszczenie jest potrzebne. Ale obawiam się, że trudno będzie przekonać płatników netto jednocześnie do dwóch rzeczy: zwiększenia składki i pozbycia się rabatów – mówi nasz rozmówca.