Jedni chcieliby pod każdym zdarzeniem widzieć pieczątkę którejś z tajnych służb. Inni woleliby nas przekonać, że milionowe budżety największych agencji wywiadowczych utrzymują organizacje z zasady do niczego niepotrzebne, zajmujące się co najwyżej samymi sobą. Służby niektórych państw w dobrym tonie jest obwiniać za całe zło tego świata, z kolei choćby wspominając o istnieniu wywiadów innych, nie mniej poważnych krajów, można się narazić na zarzut klinicznego oszołomstwa. W niedzielę dotarła do nas wiadomość o śmierci człowieka, który jako jeden z nielicznych niósł przez całe to szpiegowskie szaleństwo kaganek oświaty. W wieku 89 lat zmarł John le Carré, być może ostatni przedstawiciel wielkiej literackiej dynastii, pisarzy – emerytowanych szpiegów. Godny potomek Daniela Defoe i Christophera Marlowe.

Ojciec le Carrégo był nałogowym kłamcą i oszustem. Podobnie zresztą jak głównego bohatera jego „Szpiega doskonałego". W tej książce gra z winami rodzica, próba spłacania zaciąganych przez niego najróżniejszych długów stała się najlepszą lekcją szpiegowskiego fachu, treningiem, którego owocem stał się szpieg doskonały. Jest to też przy okazji doskonała metafora relacji łączących państwa i służby, świat dzienny i jego cień. W epoce bardziej niebezpiecznej od którejkolwiek ze swoich poprzedniczek, pogrążonej przy tym w nieznanej dotąd ludzkości beztrosce, ktoś musi zarządzać tym zaciąganym przez nas wszystkich długiem. Brać na siebie całą ciemność i brud tego świata.

I nie zawsze z tą bezradną szlachetnością w obliczu zła i zdrady, jaka cechowała George'a Smileya, najsłynniejszą z postaci stworzonych przez le Carrégo. Równie często w istnieniu owego długu świat szpiegów i spisków widział rację własnego bytu, zamiast więc spłacać, zajmował się jego pomnażaniem. Ten najbardziej szary i niejednoznaczny ze światów odnalazł w Johnie le Carrém najuczciwszego ze swoich rzeczników. Opowiadającego o nim ze szczerością tak wielką, że niejedna z jego powieści musiała wydusić z ust przedstawiciela dowolnego wywiadu kwestię, bez jakiej nie obejdzie się żadna szanująca się intryga: panowie, mamy kreta.