Nie chodzi więc o to, że istnienie tego kraju jest zagrożone. A jednak biblijna przypowieść o zamku zbudowanym na piasku przypomina się tu nie tylko ze względu na to, że Emiraty zbudowano dosłownie na pustyni. Wrażenie sztuczności i kruchości dominuje, mimo gospodarczej siły i inwestycyjnego rozmachu. Bo jednocześnie czuje się, że ktoś zaczął tu budować „od dymu z komina".

Mamy franczyzę paryskiego Luwru, wzniesiony kosztem 3 mld dol. najbardziej luksusowy hotel świata (siedem gwiazdek) Emirates Palace czy miejscowy Manhattan do złudzenia przypominający ten nowojorski. Ba, jest najwyższy budynek świata Burdż Chalifa, większy od odbudowanego World Trade Center czy wieżowców Szanghaju. Pytanie brzmi: po co? Po co budować tak wysoko, skoro miejsca nie brakuje? Po co komu kopia Luwru, skoro jest oryginał? Jaki jest sens wznoszenia superluksusowego hotelu w miejscu, gdzie nie bardzo jest co zwiedzać?

Nie podejmuję się prognozować, jak potoczy się ta historia, ale nie trzeba daleko szukać, aby się przekonać, że trudno jest budować ład społeczny, posługując się wzorcem z kserokopiarki. Przypomnijmy sobie choćby arabską wiosnę, kiedy krajom Zachodu wydawało się, że liberalna demokracja jest panaceum na wszelkie bolączki Egiptu, Libii czy Syrii. Albo, jeszcze lepiej, sięgnijmy po przykład Polski z początku lat 90., kiedy media oraz autorytety jednogłośnie twierdziły, że jesteśmy skazani na neoliberalny darwinizm w stylu Friedmana i Balcerowicza. Po latach okazało się, że nie była to prawda. I Polacy w końcu wybrali inaczej. Zapewne dlatego, że budować można tylko na solidnym fundamencie kulturowym, inaczej wznosimy zamek na piasku.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu III Polskiego Radia