Pozwala bowiem na blokowanie treści arbitralnie uznanych za nielegalne, bez możliwości odwołania. Pisałem o tym już miesiąc temu („Rzeczpospolita” z 12 stycznia). Teraz pojawiło się ciekawe postscriptum. Znana badaczka mediów i była redaktor „Süddeutsche Zeitung” dr Alexandra Borchardt popełniła bowiem dla Project Syndicate tekst broniący niemieckiej ustawy internetowej, „Krytyka Polityczna” przełożyła go zaś na polski.

W pamięć zapada zwłaszcza fragment następującej treści: „Nienawistne wpisy i innego rodzaju niebezpieczne i nielegalne treści muszą być zduszone w zarodku”. To szokujące słowa. Chęć, by nowe media nadzorować i karać, można jednak zrozumieć. Rewolucje medialne, trwające, zanim dane medium się opatrzy, często napędzają brutalny spór polityczny. Telewizja i obrazy z wojny w Wietnamie to na Zachodzie bunt lat 60. ubiegłego wieku. Radio to koło zamachowe wielkich politycznych narracji w okresie międzywojennym. Prasa drukarska stała zaś za serią najkrwawszych w historii Europy wojen religijnych, bo nagle niemal każdy mógł tanio rozpropagować swoje przekonania teologiczne, okraszając je do tego „fake newsami” na temat oponentów.

Za każdym razem, kiedy pojawiały się wywołane przez media napięcia, pojawiali się też ludzie tacy jak Alexandra Borchardt, zwolennicy ostrych regulacji w imię świętego spokoju. Na przykład przerażeni „diabelskim” wynalazkiem Gutenberga islamscy klerycy namówili sułtana otomańskiego Selima I, by w 1515 roku zakazał używania druku pod karą śmierci. Wtedy imperium Selima było w Europie potęgą znacznie większą niż dzisiejsze Niemcy. Intelektualnie, gospodarczo i kulturowo biło o głowę cały Zachód. Jednak odwracając się od druku, kultura otomańska, a za nią świat islamu, zamknęła się też na masowe upowszechnianie wiedzy. Niektórzy badacze uważają, że zacofania, które pojawiło się podczas stuleci obowiązywania zakazu, do dziś nie udało się w pełni nadrobić.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego