Polski problem z kryzysem imigracyjnym w Unii Europejskiej polega na tym, że nie bardzo wiadomo, jak chce się w tej sprawie zachować rząd. Nie tylko wypowiedzi poszczególnych ministrów bywają sprzeczne, ale nawet premier zdarza się składać deklaracje, które się wykluczają.
Debata w Sejmie mogła się stać dla rządu okazją, aby zaprezentować wreszcie jednolite stanowisko. Ale okazją taką się nie stała. Pani premier mówiła, wykorzystując wysoki poziom emocji, jednak bez konkretów.
Wspominała o „geście solidarności", „rodzinie europejskiej", „wiarygodności Polski w UE". Jak więc rząd chce negocjować z UE rozwiązanie kryzysu imigracyjnego? – Na jednej szali ważymy wiarygodność Polski w UE, a na drugiej realne lęki Polaków. Rząd w tej sytuacji musi być odpowiedzialny, musi być wiarygodny i przygotowany do decyzji, które podejmie – mówiła Ewa Kopacz.
W lipcu rząd przystał na przyjęcie w ciągu dwóch lat ponad 2 tys. uchodźców. Tyle że w sierpniu do UE ruszyła lawina imigrantów, którzy są w tej chwili liczeni w setkach tysięcy. Stąd naciski Brukseli, by Polska i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej zwiększyły swe kontyngenty – w naszym przypadku do niemal 12 tys osób. Szefowa MSW Teresa Piotrowska powtórzyła wcześniejsze deklaracje, że Polska otrzyma 10 tys. euro na każdą przesiedloną osobę i 6 tys. na imigranta relokowanego z UE.
Ilu ich ostatecznie będzie? Z jednej strony Kopacz sugerowała w środę w Sejmie, że rząd nie akceptuje propozycji Brukseli, by wprowadzić obowiązkowe kwoty imigrantów dla wszystkich krajów UE. Powtórzyła postulat, by UE oddzielała imigrantów ekonomicznych od uchodźców politycznych oraz uszczelniła granice zewnętrzne. Z drugiej strony pani premier podkreślała, że w Polsce jest „najniższy odsetek społeczności imigracyjnej", który wynosi 0,3 proc. – Dzisiaj to Europa i nasi partnerzy w Europie oczekują od nas tej solidarności – przekonywała. Sugerowała, że gdyby w razie zaostrzenia konfliktu w Donbasie Polskę zalała fala imigrantów z Ukrainy, pozostałe kraje UE przyjmą część z nich.