Jak zakończyć konflikt o TK? Propozycja „Rzeczpospolitej"

Jak zakończyć konflikt? Kompromisowa propozycja „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 01.06.2016 19:16 Publikacja: 01.06.2016 01:01

Ewa Usowicz

Ewa Usowicz

Trybunalski pat trwa już za długo, a jego bilans wypada fatalnie. Mamy niepublikowane wyroki, nazywane przez rząd „komunikatami". Wyraźne pęknięcie w składzie Trybunału Konstytucyjnego, w którym sędziowie wybrani ostatnio przez PiS zgłaszają za każdym razem zdania odrębne. Pęknięć i podziałów nie unikniemy wkrótce w całym kraju, gdy w jednych miejscach orzeczenia TK będą stosowane, a w innych nie. Mamy też zapewnioną nieustanną, wątpliwą popularność na arenie międzynarodowej, m.in. dzięki wszczętej unijnej procedurze ochrony praworządności. Strat chyba już wystarczy – ich dalsze mnożenie szkodzi Polsce. Powinna to zrozumieć również opozycja, która wykorzystuje wojnę o Trybunał jako główne paliwo polityczne.

Często słychać apel, by prezydent natychmiast przyjął ślubowanie od sędziów wybranych przez Sejm VII kadencji. Sęk w tym, że dziś w TK jest już 15 sędziów (choć trzech nie dopuszczono do orzekania, mimo że zostali wybrani przez Sejm i zaprzysiężeni). Przyjęcie przysięgi od trzech kolejnych sprawiłoby, że wbrew konstytucji byłoby ich 18.

Szerszy skład

Dlatego należałoby wprowadzić do Trybunału wszystkich „oczekujących" sędziów – i tych wybranych przez PiS, i tych wybranych przez PO – co oznaczałoby rozszerzenie składu do 18 osób.

Wymagałoby to zaprzysiężenia przez prezydenta trzech tzw. listopadowych sędziów (prof. Krzysztofa Ślebzaka, prof. Andrzeja Jakubeckiego i prof. Romana Hausera). A także dopuszczenia do orzekania przez prof. Andrzeja Rzeplińskiego trzech kolejnych, wybranych przez obecny Sejm (prof. Henryka Ciocha, prof. Lecha Morawskiego i prof. Mariusza Muszyńskiego), na co prezes TK nie chce się teraz zgodzić, argumentując, że zostali wybrani na miejsca już zajęte.

Wymagałoby to jednak zmiany konstytucji rozszerzającej obecny skład. Nie da się tego zrobić bez dobrej woli opozycji – przede wszystkim PO. Być może udałoby się osiągnąć konsensus przy założeniu, że szerszy skład TK wcale nie musi być docelowy. Mógłby funkcjonować w okresie przejściowym, do czasu uchwalenia przez parlament nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym – co istotne – stworzonej przy udziale wszystkich sił politycznych. Warunkiem kompromisu powinno być też opublikowanie dotychczasowych orzeczeń TK.

W konstytucji trzeba by również zapisać od razu swoistą polisę na rzecz opozycji – wybór sędziów następowałby większością dwóch trzecich głosów ogólnej liczby posłów. Dałoby to gwarancję, że po zawarciu kompromisu PiS nie wprowadzi do Trybunału wyłącznie swoich sędziów.

Na marginesie dodajmy, że szerszy skład TK z pewnością miałby co robić. Być może rozładowałby trochę zaległości w orzekaniu – na rozpoznanie czekają tak istotne sprawy, jak choćby te dotyczące czasu pracy, zatrzymywania prawa jazdy, książeczek mieszkaniowych, imprez masowych, służby cywilnej, VAT, gruntów warszawskich czy eksmisji na bruk.

Poza tym zdecydowanie lepszą opcją jest opłacanie z budżetu trzech dodatkowych sędziów, którzy orzekają, niż płacenie tym, którzy nie są dopuszczani do orzekania.

Co dla opozycji

Napisanie nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym miałoby sens z trzech powodów. Po pierwsze – jest w niej co zmieniać. Można by wprowadzić proponowaną przez Jarosława Kaczyńskiego zasadę tzw. suwaka w wyborze sędziów – czyli na zwalniane w TK miejsca na zmianę wybierani byliby przedstawiciele partii rządzącej i opozycji. Można też przyjąć, że opozycja miałaby o jednego sędziego więcej niż partia rządząca. Tej ostatniej i tak gwarantuje to tzw. większość blokującą, przy założeniu, że TK orzeka większością dwóch trzecich głosów.

Albo i wprowadzić zmiany dużo dalej idące, np. wymóg wyboru sędziów przez całe Zgromadzenie Narodowe, albo podzielić tę kompetencję – przykładowo – między parlament, prezydenta i Krajową Radę Sądownictwa.

Warto wreszcie rozważyć odpolitycznienie wyboru sędziów i rozszerzyć grono uprawnionych do zgłaszania kandydatów na sędziów. Przydałyby się też czytelne zasady ich selekcji i oceny, a także wprowadzenie kadencyjności prezesów TK. Na potrzeby nowej ustawy trzeba by też raz jeszcze przemyśleć kwestię składów orzekających w poszczególnych rodzajach spraw i większości przy głosowaniu nad wyrokiem. Jest nad czym pracować.

Po drugie – argumentem przemawiającym za nową ustawą jest to, że tzw. ustawy naprawcze niczego nie naprawiają. Pomijam fakt, że pierwsza z nich została uznana za niekonstytucyjną; podczas trwającego klinczu politycznego one po prostu... nie mają szansy zadziałać. Weźmy choćby założenie, że do orzekania w pełnym składzie potrzeba 13 z 15 sędziów TK (wg pierwszej tzw. ustawy naprawczej, uważanej przez PiS za obowiązującą).

Sędziów mamy 12 i nic nie wskazuje na to, że w obecnej sytuacji choćby jeden dodatkowy zostanie dopuszczony do orzekania.

Nie oznacza to wcale, że te nowelizacje autorstwa PiS nadają się wyłącznie do kosza – wprost przeciwnie: część zawartych w nich rozwiązań może stanowić dobrą podstawę do pracy nad zupełnie nową regulacją.

I wreszcie po trzecie – tworzenie nowej ustawy zmusiłoby opozycję do... zmiany pozycji. Chyba najwyższy czas, by przestała być wyłącznie krytykiem, lecz spróbowała niełatwej roli projektodawcy.

Twardy legalizm nie wystarczy

Co rusz słyszę, że sposobem na zażegnanie kryzysu konstytucyjnego jest „po prostu" stosowanie prawa. Tyle że w obecnym klinczu o jego prostym stosowaniu raczej nie ma mowy. Problematyczne byłoby choćby określenie statusu uchwał Sejmu, które „skasowały" uchwały o wyborze przez PO tzw. listopadowych sędziów. Część prawników będzie twierdziła, że nie wywarły one żadnych skutków prawnych, inni – wprost przeciwnie. Co z tego, że założymy, że trójka sędziów wybranych przez PiS i zaprzysiężonych przez prezydenta powinna zostać dopuszczona do orzekania, skoro nie ma żadnego instrumentu prawnego, by zmusić do tego obecnego prezesa TK. Podobnie jak nie ma prawnej możliwości, by zmusić prezydenta do zaprzysiężenia tzw. listopadowych sędziów wybranych w kadencji PO.

Krótko mówiąc – sprawy zaszły za daleko, by mógł się sprawdzić twardy legalizm. Czas na kompromis, który byłby do zaakceptowania dla wszystkich stron. Rzecz jasna, przy minimum dobrej woli.

Trybunalski pat trwa już za długo, a jego bilans wypada fatalnie. Mamy niepublikowane wyroki, nazywane przez rząd „komunikatami". Wyraźne pęknięcie w składzie Trybunału Konstytucyjnego, w którym sędziowie wybrani ostatnio przez PiS zgłaszają za każdym razem zdania odrębne. Pęknięć i podziałów nie unikniemy wkrótce w całym kraju, gdy w jednych miejscach orzeczenia TK będą stosowane, a w innych nie. Mamy też zapewnioną nieustanną, wątpliwą popularność na arenie międzynarodowej, m.in. dzięki wszczętej unijnej procedurze ochrony praworządności. Strat chyba już wystarczy – ich dalsze mnożenie szkodzi Polsce. Powinna to zrozumieć również opozycja, która wykorzystuje wojnę o Trybunał jako główne paliwo polityczne.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb