Czy rzeczywiście mówimy już nie o kryzysie, ale zapaści w polskiej psychiatrii?
Prof. Bartosz Łoza:
Wydajemy na psychiatrię proporcjonalnie o połowę mniej niż przeciętnie w krajach Unii. Tymczasem życia nie da się uratować tylko w połowie. Karetka nie ma gdzie wieźć pacjenta z zagrożeniem samobójczym. W Polsce nie ma ani jednego oddziału interwencji kryzysowej czy leczenia depresji. Wszystkim potrzebującym oferujemy jedynie jak w XIX wieku oddziały ogólnopsychiatryczne, gdzie koegzystują ?z sobą pacjentka z depresją, nad którą znęcał się mąż, ?z internowanym właśnie ?za znęcanie mężczyzną, pacjent z pierwszym epizodem psychozy ?z terminalnie chorym ?z otępieniem. Wszystko ?w tradycyjnej oprawie wieloosobowych sal i z jedną toaletą na piętrze. Nie potrafię wyleczyć depresji ?u pacjentki leżącej na dostawce. Potrzeba będzie co najmniej jednego pokolenia, aby wyjść z tej zapaści.
Nikt jednak nie alarmuje, jak poważna jest sytuacja. Jeśli jest aż tak źle, czemu nie jest tworzony pakiet psychiatryczny na wzór pakietu onkologicznego?
Dobre pytanie. Proponuję prosty test prawdy. Kiedy zaboli nas ząb, w zasięgu wzroku znajdziemy bez problemu gabinet stomatologiczny. Kiedy jednak po południu syn czy córka powie nam, że chce popełnić samobójstwo – gdzie z nim się udamy? Część z państwa rozpocznie survival po izbach przyjęć, ?a część poszukiwania „dobrego psychiatry". Obie drogi są nienormalne. Węgry uważane były przez lata za najbardziej „samobójczy" kraj Europy. Potrzebowały kilkudziesięciu lat, aby dojść do odkrywczej tezy, że „liczba samobójstw jest odwrotnie proporcjonalna do liczby psychiatrów".