Wygląda na to, że część uczestników prowadzonej na łamach „Rz" debaty, jaki powinien być samorząd, za modus operandi uznała dyskredytowanie jego obecnych władz krajowych i osób nim kierujących. Oczywiście nie można Autorom odbierać prawa do krytyki. Kiedy jednak oparta jest na ignorowaniu lub wręcz świadomym przeinaczaniu faktów, przestaje być krytyką. Staje się czymś więcej niż tylko nielojalnym fortelem erystycznym.
Kto chce, ten wie
Pojawiające się od kilku tygodni wypowiedzi prasowe przedstawicieli samorządu radcowskiego, skierowane w zamyśle do koleżanek i kolegów radców, stawiają tychże w sytuacji mało komfortowej. Oczekują wszak wyraźnego stanowiska swych przedstawicieli, odpowiadającego na pytania środowiska, bo pozostają przy wpojonej im przez ojców nadziei, że kto pyta, nie błądzi. Tymczasem z jednego tekstu wynika, że minister podjął decyzję o obniżeniu opłat za czynności adwokackie i radcowskie, z innych, że na razie je zapowiedział. Jakkolwiek jest, Autorki pytają, dlaczego władze samorządu nie protestują. „Dlaczego prezes milczał?" – chce wiedzieć jedna. „Brakuje mi protestu naszego samorządu w sprawie zapowiedzi ministra sprawiedliwości powrotu do zasad ustalenia kosztów zastępstwa sprzed grudnia 2015 r." (skąd ta data?) – wtóruje jej druga.
Stawiając śmiałą tezę, że gazety czytają nie tylko radcy prawni, mało tego, że ci stanowią zdecydowaną mniejszość czytelników, tego rodzaju wypowiedzi prominentnych działaczy samorządowych nie tylko nie wyjaśniają niczego kolegom radcom, ale tym bardziej PT Innym Konsumentom Słowa Drukowanego. Fakty są Autorom doskonale znane. Uczestniczą wszak, nie tylko raz w kwartale, w zarządzaniu korporacją. Kształtują jej wizerunek. Nie chcę domniemywać, że celem tych publikacji jest sprowokowanie władz samorządu do publicznego tłumaczenia się z działań lub raczej ich braku, mimo że akurat Szanownym Autorom wiedza o działaniach samorządu jest w pełni dostępna. Nie staję więc do raportu, ale nie chcę też milczeć. Tym bardziej że jeszcze kilka dni temu również byłem dziekanem rady izby i skończyłem swą misję nie w konsekwencji błędów i zaniechań, ale z przyczyn prozaicznych – upływu drugiej kadencji.
Gdzie ta więź?
Na pytania o protesty odpowiadam więc: władze nie protestują, jako że nie ma przeciwko czemu protestować. Protestowanie nie jest solą życia społecznego. Dialog prowadzący do porozumienia, a w najgorszym razie do protokołu rozbieżności – oto sposób na osiąganie założonych celów. Czasami to proces żmudny, często dyskrecjonalny. Dopiero jeśli inaczej nie można – pozostaje protest. Żeby prowadzić dialog, potrzebny jest jego przedmiot. Nie ma projektu zmian, który zgodnie z obowiązującymi przepisami minister sprawiedliwości ma obowiązek skonsultować z samorządem, a zatem nie ma przedmiotu dialogu. Nie ma przedmiotu potencjalnego sporu, który rozwiązuje się przez dialog. Oczywiście znajdzie entuzjastów pogląd, że protestować można po to, aby projekt nie ujrzał światła dziennego.
Czyż nie skłania w tym miejscu do refleksji, że wezwanie innego Autora: „...nie liczmy na nic. Liczmy na siebie. Liczmy także na samorząd zawodowy...", publikująca je gazeta opatruje tytułem: „Nie liczymy na nic. Liczymy na siebie". W pełni popieram tezę Autora: „róbmy swoje!". Tylko bynajmniej nie dlatego, że w samorządzie nadszedł czas wyborów. Róbmy swoje na co dzień. A jeśli już o wybory chodzi, to nie wystarczy oczekiwanie, aby do głosu doszły osoby „z wizją większej skuteczności i aktywności na polu walki o interesy radców prawnych". Taka wypowiedź może sugerować, że obecnie takie osoby głosu nie mają. A to oczywista nieprawda! Ale przede wszystkim nie jest istotne, aby wybrać więcej wizjonerów, lecz to, aby nie eliminując wizjonerów, wybierać pozytywistów, nie tylko chcących, ale przede wszystkim potrafiących aktywnie i skutecznie działać. Powiada Felietonistka: „masa członków naszych korporacji nas obserwuje i choć czynnie nie bierze udziału w życiu samorządu, to również nas ocenia. I proszę wierzyć, jest to surowa ocena. Bo tylko tak można ocenić prowadzenie twardej gry politycznej w oderwaniu od oceny dotychczasowej pracy na rzecz samorządu konkretnych ludzi w celu zbudowania lojalnej koterii politycznej". Nie rozumiem tego zdania. Ktoś w samorządzie prowadzi twardą grę polityczną w celu zbudowania lojalnej koterii politycznej, czy twarda gra polityczna jest prowadzona w oderwaniu od oceny dotychczasowej pracy konkretnych ludzi budujących lojalną koterię polityczną? Nie rozumiem, jaką część samorządowego świata opisuje Autorka i do kogo adresuje wynikające z tych zdań przesłanie. Czynny udział w życiu samorządu jest obowiązkiem etycznym radcy prawnego. Też jestem idealistą, jak chce Autorka, który oczekiwałby, żeby ten kodeksowy postulat w codzienności wykluczał frazę „masa członków czynnie niebiorących udziału w życiu samorządu". „Robiąc swoje", dążmy do tego, aby potencjał intelektualny tkwiący w wizjonerach i pozytywistach, których z pewnością w tej grupie nie brakuje, przekuwać w działania służące środowisku.