Przedsiębiorstwa potrzebują coraz więcej pracowników. W kwietniu, mimo słabej pogody, niesprzyjającej pracom sezonowym, powstało 9,4 tys. nowych miejsc pracy, czyli prawie dwa razy więcej niż w marcu. W sumie w większych firmach pracuje już prawie 6 mln osób, czyli o 4,6 proc. więcej niż przed rokiem.
– Takie dane wskazują na utrzymujący się silny popyt na pracę w polskim sektorze przedsiębiorstw – komentuje Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska. Co ciekawe, to zapotrzebowanie nie przekłada się, przynajmniej na razie, na jakiś nadzwyczajnie wysoki wzrost płac. W kwietniu przeciętne wynagrodzenie zwiększyło się bowiem w porównaniu z kwietniem ub.r. w sposób umiarkowany – o 4,1 proc. To mniej, niż oczekiwali analitycy rynkowi (4,4 proc.), oraz wyraźnie mniej niż w marcu (o 5,2 proc.).
Jeszcze bardziej umiarkowany okazuje się wzrost wynagrodzeń w ujęciu realnym. Od momentu, gdy skończył się w Polsce okres deflacji, czyli od listopada 2016 r., płace realnie rosną na poziomie 2–3 proc. Dla porównania, w połowie zeszłego roku było to 4–5 proc.
Ekonomiści wyjaśniają, że dynamika płac w ujęciu nominalnym siadła w porównaniu z marcem z kilku powodów. Chodzi np. o różną liczbę dni roboczych w poszczególnych miesiącach, wypłacone w marcu premie w górnictwie czy wysokie podwyżki w handlu w zeszłym roku, co wpłynęło na tzw. efekt bazy.
Umiarkowana dynamika płac może nie za bardzo cieszy gospodarstwa domowe, bo ich portfele nie puchną. Ale jest korzystna dla gospodarki, bo nadmierny wzrost płac, wyższy niż wzrost wydajności, osłabia konkurencyjność przedsiębiorstw, a także napędza inflację, rodząc niebezpieczeństwo rozkręcenia spirali cenowo-płacowej. Jak ocenia Rada Polityki Pieniężnej, na razie tak rozumiana presja płacowa nie występuje, ale rynek pracy trzeba uważnie obserwować.