Wszystko przez zmianę przepisów, która zacznie obowiązywać od nowego roku. Lekarze od stycznia będą pracować tylko 48 godzin tygodniowo, czyli średnio dyżurować jeden raz w tygodniu. Teraz pracują nawet dwa razy dłużej, np. anestezjolodzy w pracy spędzają od 400 do 500 godzin miesięcznie.
Unijne normy oznaczają katastrofę dla warszawskich pacjentów. Dyrektorzy lecznic boją się, że będą zmuszeni odłożyć planowane operacje i zmniejszać obsadę na dyżurach, a nawet zamknąć oddziały.
– Zlikwiduję co trzeci gabinet, bo nie będzie miał tam kto przyjmować – opowiada dyrektor jednej z przychodni. Nowe normy oznaczają też, że dyrektorzy szpitali będą musieli zatrudnić dodatkowy personel. A z tym może być problem, bo lekarzy nie ma. Są tylko emeryci, ale w wielu miejskich placówkach już stanowią oni ponad 30 proc. zatrudnionych.
Warszawski ratusz, któremu podlega dziesięć szpitali i ponad 30 przychodni, podliczył, ilu lekarzy mu zabraknie: we wszystkich placówkach ok. 500 specjalistów.
Lekarzy najbardziej potrzebują szpitale Bielański – aż 67 i Praski – 39. Tak jak w całej stolicy szczególnie poszukiwani są specjaliści z dziedzin już teraz deficytowych. Miejskie placówki muszą zatrudnić np. 23 anestezjologów, 17 ortopedów i chirurgów i 12 ginekologów. Zapaść czeka też stomatologię i pediatrię. A w szpitalu na Bielanach na największym stołecznym oddziale ratunkowym zabraknie dziesięciu specjalistów. Do liczenia kadry wzięli się też dyrektorzy pięciu warszawskich szpitali akademickich. W lecznicy przy ul. Banacha zabraknie 116 medyków. Obecnie jest ich tam ok. 600. Szpitalowi przy ul. Lindleya potrzeba 50 – 60 lekarzy.