Mongołom, którzy od 11 lat mieszkają w Krakowie, groziła deportacja, bo zaniedbali starania o legalizację swego statusu w naszym kraju. Nadal przebywają w strzeżonym ośrodku Straży Granicznej w Przemyślu, ale decyzja Urzędu już dotarła do naczelnika ośrodka. – Uprawomocni się w środę i wtedy prawdopodobnie czwórka Mongołów będzie mogła wrócić do Krakowa – poinformowała „Rz” rzeczniczka Urzędu ds. Cudzoziemców Ewa Piechota.

W starania o pozwolenie rodzinie Batdavaa na pozostanie w Polsce włączyły się tysiące osób. Od europosła Bogusława Sonika z Krakowa po kolegów dwóch studiujących na Akademii Górniczo-Hutniczej synów państwa Batdavaa i nauczycieli najmłodszego z rodziny, 11 Karola, który urodził się w naszym kraju.

Choć zaledwie kilka dni temu przemyski sąd nie zgodził się, by Mongołowie opuścili ośrodek, wojewoda małopolski Stanisław Kracik zapewniał, że jest szansa na pozytywną decyzję Urzędu ds. Cudzoziemców. Mówił też dziennikarzom, że by znowu zacząć procedury, Mongołowie mogliby na chwilę wyjechać do Lwowa i tam złożyć wniosek o wizy do naszego kraju. Wtedy legalizacja ich pobytu ruszy na nowo - twierdził.

Deportacja rodziny do Mongolii byłaby niehumanitarna – twierdzą jej przyjaciele. Dzieci państwa Batdavaa w zasadzie nie mówią już po mongolsku.

- Przyjechałem tu jako 11-latek. W domu używamy polskiego. Nasz najmłodszy – 11-letni braciszek, który tu się urodził, mówi tylko po polsku. – twierdzi 22-letni Khash, który pod koniec stycznia obronił pracę inżynierską na krakowskiej AGH. Dowieziono go tam z Przemyśla na kilka godzin pod strażą. Obronił pracę na czwórkę z plusem.