Były akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) i były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) mówił w RMF FM, że jego działania w Smoleńsku i w Moskwie nie miały odpowiedniego wsparcia rządzących.
- Miałem wrażenie, jeszcze w Smoleńsku po tym artykule w "Gazecie Wyborczej" chyba z 19 kwietnia i po tych telefonach od ministrów, żeby bardzo szybko dostać rozmowy w kabinie, że jest tendencja, żeby pokazać, że piloci zawinili, że piloci są głównymi odpowiedzialnymi. Z resztą to się wpisuje w te SMS-y, o których mówił pan generał Petelicki i innych, że jednak chyba taka koncepcja, że piloci i jakieś tam naciski, to będzie ta najlepsza koncepcja - stwierdził.
Klich nawiązuje do słów byłego szefa GROM gen. Sławomira Petelickiego. Twierdzi on, że jeden z polityków PO pokazał mu SMS-a, którego dostał tuż po katastrofie. Miał być on instrukcją przygotowaną na potrzeby kontaktów z mediami. "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił" - mieli w nim przeczytać politycy partii rządzącej. Czytaj więcej
Były szef PKBWL twierdzi, że wrak pod kątem wybuchu powinna zbadać komisja Millera. On sam nie zna takich badań. - Eksperci, z którymi ja byłem w Smoleńsku, niektórzy badali, ale właściwie to były bardziej oględziny niż badanie. Był pan Szczepanik, który oglądał silniki, pan Milkiewicz, który był tam trzy dni, byli też eksperci wojskowi. Ale wyników jakichś konkretnych w tym zakresie nie przedstawiali - powiedział.
Jego zdaniem wstrząsy, które parlamentarny zespół do spraw zbadania katastrofy smoleńskiej kierowany przez Antoniego Macierewicza zinterpretował jako wybuchy, mogą być efektem uderzenia samolotu o drzewo i jego "rozczłonkowywania o kolejne drzewa".