Pod koniec 2010 roku co piąty mieszkaniec kraju nad Wołgą uważał, że śmierć Lecha Kaczyńskiego była jednym z najważniejszych wydarzeń roku (sondaż Centrum im. Jurija Lewady). W ciągu trzech lat w Rosji wydarzyło się wystarczająco dużo, by zapomnieć o Smoleńsku. Pomijając wybory parlamentarne i prezydenckie, powstanie ruchu protestacyjnego, w samym 2011 roku doszło do kilku dużych katastrof. Zginęła m.in. niemal cała drużyna hokeistów Lokomotiwu Jarosław, lecących na mecz. Na Wołdze zatonął wycieczkowiec „Bułgaria", pochłaniając ponad 120 ofiar. Rosyjskie społeczeństwo szczerze przeżywa każdą taką tragedię, ale równie szybko o niej zapomina. Nawet pomijając fakt, że życie ludzkie w Rosji jest niewiele warte, ponieważ człowiek zawsze był przedmiotem w rękach państwa-mocarstwa.
– Może to jest nasza pewnego rodzaju samoobrona – zastanawia się Ariadna Rokossowska z rządowej „Rossijskiej Gaziety". – Kraj jest duży, cały czas dochodzi do różnych tragedii i wydarzeń. Gdybyśmy mieli o tym wszystkim pamiętać, moglibyśmy zwariować – dodaje Rokossowska, jedyna rosyjska przedstawicielka mediów, regularnie pisząca o Polsce i Polakach. Jej znajomi, kiedy opowiadają o Smoleńsku, coraz częściej proszą o przypomnienie, co się tam wydarzyło.
Emocje, emocje
Według socjologów, Rosjanie, tak jak Polacy, są społeczeństwem emocjonalnym. Tak jak szczerze współczuli Polakom, składali kwiaty pod brzozą i w miejscach związanych z Polską i Polakami, tak teraz są zirytowani po publikacji „Izwiestii". Ale nie kłamstwem, bowiem rewelacji gazety rosyjskie media nie tylko nie zdementowały, ale i przedrukowały. Rosjanie są zirytowani tym, że Polacy „panoszą się" na ich terenie.
– Wiedza Rosjan na temat stosunków polsko-rosyjskich nie jest duża. Nie interesuje nas to, co dzieje się w świecie czy nawet gdzieś daleko w Rosji. Najważniejsze jest najbliższe otoczenie, rodzina, przyjaciele, bezpieczeństwo socjalne. O Smoleńsku tworzą się kolejne mity. Trudno dotrzeć z rzetelną informacją. Rosjanie nie odnajdują się w tym, jest za dużo wersji, np. dotyczących przyczyn katastrofy – mówi w rozmowie z „Rz" Dmitrij Miezencew, historyk z Jekaterynburga, członek polskiego stowarzyszenia Polaros.
W miejscu katastrofy przez cały rok można spotkać nie tylko kierowców samochodów dostawczych z Polski, ale również mieszkańców miasta. Dla nich to ważne miejsce. Dziennikarz z Polski, pytając o opinię na temat wydarzeń sprzed trzech lat, może być zaskoczony.
Często to rozmówca zadaje pytania – dlaczego zginęli, kto zawinił. Większość wierzy w raport MAK i wyłączną winę polską, ale są też tacy, którzy mówią, że „nie mogło być przypadku" w śmierci Lecha Kaczyńskiego.