Wiadomo, że są kraje, które swoje interesy lokują na południu. My bardziej pilnujemy wschodu. Jednak Francja i inne państwa południa też powinny dostrzec własny interes w sukcesie umów stowarzyszeniowych na wschodzie, bo przecież negocjujemy podobne porozumienie choćby z Marokiem. To, co jest doświadczeniem Wschodu, za chwilę może być doświadczeniem Południa.
Skoro umowa stowarzyszeniowa nie zostanie podpisana w Wilnie, to co czeka teraz Ukrainę?
Biorę za dobrą monetę słowa prezydenta Janukowycza, że Kijowowi chodzi o rozważenie propozycji rosyjskich i próbę ułożenia stosunków z Rosją. Tego oczywiście nikt Ukrainie nie zabrania.
Nieporozumieniem jest twierdzenie, że ktokolwiek zmusza Kijów do wyboru między związkami gospodarczymi z Rosją i z Unią. Jest dokładnie odwrotnie: po naszym wstąpieniu do UE nasz handel z Rosją zwiększył się wielokrotnie. W rezultacie umowy stowarzyszeniowej, a co za tym idzie – podwyższenia standardu ukraińskich produktów, oferta eksportowa Ukrainy także stanie się atrakcyjniejsza na rynku rosyjskim.
A może Kijów chce przystąpić do rosyjsko-kazachsko-białoruskiej unii celnej i raz na zawsze przekreślić szanse integracji z Unią?
Proszę zapytać o to prezydenta Janukowycza.
Załóżmy, że tak będzie. Rosja udźwignie ciężar dotowania i Ukrainy, i Białorusi?
Dla Moskwy Ukraina to absolutny priorytet. Skoro Rosja wydała między 50 a 100 mld dolarów na podtrzymywanie gospodarki białoruskiej, to powinna wysupłać proporcjonalne środki dla Ukrainy. Dlatego dziwi mnie, że rząd premiera Azarowa, zdaje się, nie uzyskał ani obniżenia cen gazu, ani wielkiej pożyczki.
Ukraina ma jednak pięć razy więcej ludności niż Białoruś, potrzebne będzie więc jakieś 500 mld dolarów! Rosję na to stać?
Na razie Ukraina uzyskała niewiele. Jak w znanym dowcipie – najwyżej wystawiła kozę z mieszkania, do którego sama ją wcześniej wstawiła.
Odmowa podpisania przez Janukowycza umowy stowarzyszeniowej stawia pod znakiem zapytania największy projekt polskiej dyplomacji ostatnich pięciu lat. Myśli pan o alternatywnej strategii naszej polityki zagranicznej?
Do Wilna zjeżdża cała Europa. Wszystko wskazuje na to, że pojawią się Angela Merkel, Francois Hollande, David Cameron. Nie byłoby tak, gdyby nie projekt Partnerstwa Wschodniego. Bez niego mielibyśmy co najwyżej indywidualne ścieżki rozmów z poszczególnymi krajami.
Szczyt spowodował koncentrację umysłów na zbliżeniu z Brukselą zarówno po stronie państw partnerskich, w samej Unii, jak i u milionów wschodnich Europejczyków. A więc projekt jest użyteczny.
Proszę porównać: Unia Śródziemnomorza, której też dobrze życzymy, od paru lat się w ogóle nie spotyka. To jednak o czymś świadczy. Mówimy o wielkich procesach cywilizacyjnych, trudno, aby się odbywały bez wahań czy wręcz kroków wstecz.
Był pan zaskoczony decyzją Janukowycza o zerwaniu rozmów z Unią w miniony czwartek?
Nie. Mamy swoje źródła.
Jego decyzja to efekt szantażu rosyjskiego?
Na pewno presji. Rosja posiada przewagę nad Unią Europejską, bo ma jedność dowodzenia, bliskość geograficzną i kulturową z Ukrainą oraz sterowane media. I dla niej ta rozgrywka to priorytet numer jeden. Dla Unii Europejskiej zaś, jako całości, to sprawa ważna, ale nie życiowa.
Ten stan rzeczy chyba się jednak nie zmieni. W twardej sile Rosja nadal będzie przeważać nad Unią.
Ale my przeważamy atrakcyjnością cywilizacyjną i gospodarczą, która oczywiście nie zawsze przekłada się na bieżące decyzje polityczne.
Ukraińcy nadal manifestują na Majdanie. Może polski rząd powinien ich wesprzeć i znów wysłać do Kijowa Wałęsę oraz Kwaśniewskiego?
Wiktor Janukowycz jest demokratycznie wybranym prezydentem Ukrainy. Indywidualni polscy politycy mogą robić, co im się podoba. Natomiast rządy Unii Europejskiej, w tym Polski, prowadzą dialog z konstytucyjnymi władzami Ukrainy.
A gdyby pojawiły się obywatelskie inicjatywy wsparcia demonstrantów, jak zareagowałby na to MSZ?
Nie śmielibyśmy na nie wpływać.