Czy poznamy prawdę o katastrofie smoleńskiej i tragedii MH17

Prawdziwą godzinę katastrofy smoleńskiej Polacy poznali niemal po miesiącu. Potem na jaw wychodziły dalsze nieścisłości.

Publikacja: 22.07.2014 02:00

Czy poznamy prawdę o katastrofie smoleńskiej i tragedii MH17

Foto: AFP

Mija właśnie pięć dni od zestrzelenia malezyjskiego samolotu w okolicach ukraińskiego Doniecka. Tragedia, o którą oskarżani są związani z Rosją separatyści (wśród nich są oficerowie rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU), w Polsce siłą rzeczy nasunęła skojarzenia z katastrofą z 10 kwietnia 2010 r.

Anglojęzyczna wersja tekstu

Po tak krótkim czasie od katastrofy, w której na terenie Rosji zginął prezydent Lech Kaczyński, wydawało się, że jest szansa na szybkie efekty śledztwa w tej sprawie. Tak się jednak nie stało. W obu krajach do dziś toczą się oddzielne prokuratorskie śledztwa, a komisje badania wypadków lotniczych wydały raporty, które istotnie się różnią.

Główne dowody: wrak należącego do Polski samolotu i jego czarne skrzynki wciąż są w Rosji i nie zapowiada się, by szybko wróciły. W Polsce prowadzi to do politycznych napięć i społecznych podziałów.

Z przeprowadzonego przed czwartą rocznicą katastrofy badania IBRiS Homo Homini dla „Rz" wynika, że  niemal co trzeci Polak uważa, że nigdy nie dowiemy się prawdy o katastrofie. 38 proc. uważa, że jej przyczyny już wyjaśniono. 48 proc. badanych jest przeciwnego zdania.

Prawda o rzeczywistych działaniach Rosjan po wypadku docierała do opinii publicznej stopniowo. W pierwszych dniach strona rosyjska narzucała korzystną dla siebie narrację przebiegu katastrofy, łudziła wizją rzetelnego śledztwa, a przedstawiciele polskich władz nie protestowali lub robili to z dużym opóźnieniem.

Piloci nie lądowali

Już kilka godzin po tragedii rosyjskie agencje informacyjne podały nieoficjalną wiadomość o czterech podejściach do lądowania, które miał wykonać rządowy samolot z Polski. Gdyby ta informacja była prawdziwa, mocno obciążałaby polską załogę. Jedna próba lądowania w gęstej mgle byłaby szaleństwem, a co dopiero cztery?

Ta informacja  była uwiarygadniana przez przedstawicieli rosyjskiej administracji. Potwierdził ją lokalny urzędnik Andriej Jewsiejenkow, potem powtórzył to szef Komitetu Śledczego przy prokuraturze Rosji Aleksandr Bastrykin. Mówiąc o wstępnych odczytach z rejestratorów, wskazywał, że pilot  kilkakrotnie podejmował próbę wylądowania.

Dopiero cztery dni po tragedii sprostowali to polscy prokuratorzy. – Podejście było tylko jedno i od razu złe – wyjawił płk. Zbigniew Rzepa.

Po roku od tragedii okazało się, że piloci w ogóle nie chcieli lądować. Do takich wniosków doszła komisja polskich ekspertów badających wypadek.

– Są takie ekspertyzy, które przypisują załodze, że była zdeterminowana lądować bez względu na warunki atmosferyczne. Nie, to nie byli samobójcy. Podjęli decyzję: odchodzimy na drugi krąg – mówił jej szef, ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller.

Wydany w lipcu 2011 r. raport polskich ekspertów nie był pierwszy w tej sprawie. Siedem miesięcy wcześniej swoją wersję przedstawiła strona rosyjska. Raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (z ros. MAK) był dla Polski miażdżący.

Wybielał rosyjskich kontrolerów, którzy utrzymywali załogę w przekonaniu, że „jest na kursie i ścieżce", i podawał niczym niepotwierdzoną informację, że w kabinie pilotów przebywał dowódca polskich Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik. Rosjanie orzekli, że był pijany, czego nie potwierdziły badania przeprowadzone w Polsce.

Obie strony zgodziły się co do tego, że przyczyną katastrofy nie był zamach terrorystyczny.  Jednak  Rosjanie nie przyjęli do wiadomości polskich ustaleń, z których wynikało, że piloci przerwali podchodzenie do lądowania we mgle. Według polskich odczytów nagrań z kokpitu dowódca wydał komendę „odchodzimy". W rosyjskich stenogramach to słowo brzmi „podchodzimy". Polscy badacze orzekli, że przyczyną tragedii była zbyt późna decyzja załogi.

Niszczony wrak

Ten rozdźwięk podsycił jedynie spór o przyczyny i sposób wyjaśniania katastrofy, który narasta w naszym kraju.

Opozycyjny PiS zarzuca rządzącej PO, że w pierwszych godzinach po upadku samolotu uwierzyła w spolegliwe reakcje rosyjskich władz, przez co Polska straciła kontrolę nad śledztwem i kluczowymi dowodami.

Deklaracje były wtedy szczytne. – To nie tylko tragedia Polski i narodu polskiego, ale to też nasza tragedia – mówił Władimir Putin, który wówczas sprawował funkcję premiera. Zapewniał przy tym o pomocy dla rodzin ofiar, bezpłatnej opiece psychologicznej i zakwaterowaniu. – Przy likwidacji następstw katastrofy lotniczej pracują 802 osoby – informowali zaś przedstawiciele rosyjskiego Ministerstwa do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych.

Jednak skrupulatność rosyjskich służb była tylko pozorna. Po pięciu dniach od katastrofy w polskich mediach pojawiły się pierwsze doniesienia, że wrakowisko jest źle zabezpieczone. Rosjanie wpuszczali tam wycieczki. Każdy mógł zabrać jakieś elementy rozbitej maszyny. – Byłem przekonany, że ten teren był dobrze zabezpieczony – komentował wtedy rzecznik MSZ Piotr Paszkowski.

Szybko okazało się, że się mylił. Kolejni świadkowie, już po wywiezieniu wraku, donosili o odnajdywaniu szczątków ofiar i maszyny. Okoliczni mieszkańcy oferowali dziennikarzom kupno metalowych fragmentów samolotu.

W programie TVP „Misja specjalna" opublikowano zaś materiał z akcji służb na wrakowisku. Okazało się, że szczątki były cięte, niektóre elementy niszczone.

W tym samym czasie okazało się, że samolot rozbił się o 8.41, a nie kilkanaście minut później, jak podawano przez kilka tygodni. – Dlaczego po katastrofie polskie władze nie wystąpiły do Rosji o przejęcie śledztwa? – pytał potem wiceprezes PiS Adam Lipiński. Innym rysowanym przez opozycję scenariuszem było i jest powołanie międzynarodowej komisji.

Zaginiony rejestrator

Bo wątpliwości nie dotyczyły tylko tej sprawy. Kontrowersje wywołał również sposób identyfikacji ciał ofiar. Minister zdrowia Ewa Kopacz mówiła o wspólnej pracy polskich i rosyjskich specjalistów oraz badaniach genetycznych.

We wrześniu 2012 r. rodziny ofiar przeżyły szok. Ponowna sekcja zwłok Anny Walentynowicz ujawniła, że  pod jej nazwiskiem pochowano inną osobę. Kolejne ekshumacje potwierdziły, że przypadków zamian ciał było kilka. Dotyczyły sześciu zmarłych.

Przedstawiciele rządu i śledczy tłumaczyli się wiarą w staranność Rosjan (o część pomyłek obwiniając dokonujące identyfikacji rodziny), ale problemem politycznym stał się również brak wraku i rejestratorów maszyny.

Tylko jeden z nich był badany w Polsce. Elektroniczna czarna skrzynka została odczytana u polskiego producenta i wróciła do Rosji. Dwie pozostałe były zaś jedynie kopiowane przez polskich ekspertów (ostatni raz kilka miesięcy temu). Pierwsza kopia nie zawierała 16 sekund nagrania z kabiny pilotów. Ale nie tylko to budziło wątpliwości. Nieznany jest los rejestratora K3-63, który parametry lotu zapisywał na taśmie magnetycznej.

Ten utrudniony dostęp do dowodów sprawił, że pierwsze badania wraku na obecność materiałów wybuchowych zostały przeprowadzone dopiero dwa i pół roku po rozbiciu maszyny. Początkowo zalegał on bez żadnego zabezpieczenia na płycie lotniska w Smoleńsku. Po pół roku został przykryty brezentem, potem zaś wybudowano dla niego wiatę.

Choć urządzenia zabrane przez prokuratorów do Rosji wykazały obecność materiałów wybuchowych, to badania w policyjnym laboratorium wykluczyły ich obecność na wraku. Podważa to część rodzin ofiar, które przekazały raport z badań do analizy. Są w niej zarzuty dotyczące zaniedbań i błędów metodologicznych, które miały być popełnione przy tych badaniach.

W tle sporów naukowych pojawia się kontekst polityczny. Nie sposób będzie tego przeciąć, dopóki kluczowe dowody wciąż będą w Rosji.

Mija właśnie pięć dni od zestrzelenia malezyjskiego samolotu w okolicach ukraińskiego Doniecka. Tragedia, o którą oskarżani są związani z Rosją separatyści (wśród nich są oficerowie rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU), w Polsce siłą rzeczy nasunęła skojarzenia z katastrofą z 10 kwietnia 2010 r.

Anglojęzyczna wersja tekstu

Pozostało 96% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!