Trening dla bojowników antydżihadu

Naloty nie wykończą Państwa Islamskiego. Miejscowi ?muszą zaatakować na lądzie.

Aktualizacja: 25.09.2014 17:38 Publikacja: 25.09.2014 03:00

Trening dla bojowników antydżihadu

Foto: AFP

Powstaje jednak pytanie, kto miałby zaatakować na lądzie oddziały fundamentalistów sunnickich, którzy podbili połowę dwóch ważnych państw Bliskiego Wschodu – Syrii i Iraku. Jest jasne, że - poza małymi oddziałami komandosów - wojska z USA i innych państw zachodnich nie pojawią się na Bliskim Wschodzie. A prowadzone naloty na bojowników samozwańczego Państwa Islamskiego (i przy okazji innych dżihadystów) zapewne nie wystarczą.

Ważną rolę w takiej operacji mieliby odegrać wytrenowani przez Amerykanów bojownicy antyislamscy, lokalni antydżihadyści.

Gdzie miałyby powstać centra szkoleń? Według portalu amerykańskiego magazynu „Foreign Policy" – w Gruzji. Rząd gruziński szybko temu zaprzeczył, choć w tekście pod nazwiskiem wypowiada się ambasador tego kraju w USA. Argil Gegeszidze wspomina, że szczegóły nie są ustalone, ale Gruzja jest gotowa gościć u siebie „centrum szkolenia antyterrorystycznego". Mieliby tam trenować antyislamistyczni bojownicy z wielu krajów, nie tylko z Syrii.

Co ciekawe – jak twierdzi „Foreign Policy" – to sami Gruzini mieli się zgłosić do koalicji przeciwników Państwa Islamskiego podczas wizyty sekretarza obrony USA Chucka Hagela w Tbilisi na początku września. Zostało to odebrane jako próba odbudowania sojuszu z Amerykanami, który charakteryzował prezydenturę Micheila Saakaszwilego (skończył drugą kadencję rok temu i boi się wrócić do ojczyzny, bo czekają go tam procesy z powodów politycznych).

Rządowa Rada Bezpieczeństwa Gruzji „z pełną odpowiedzialnością" zapewniła, że doniesienia prasowe o ośrodku szkoleniowym na terenie tego kraju to całkowita nieprawda. A szefowa dyplomacji Maja Pandżikidze, przebywająca w Nowym Jorku w związku z sesją Zgromadzenia Ogólnego NZ, powiedziała, że udział Gruzji w antyislamistycznej koalicji może mieć charakter „wyłącznie humanitarny".

Bojownicy antydżihadystowscy będą więc na razie szkoleni w Arabii Saudyjskiej. Kraj ten, jak pisał „New York Times", zgodził się na to już na początku września. Była mowa o „umiarkowanych opozycjonistach syryjskich", czyli tych, którzy trzy lata temu zaczęli od walki z dyktaturą Baszara Asada, a potem się przekonali, że większym dla nich zagrożeniem są inni przeciwnicy syryjskiego reżimu – sunniccy fundamentaliści.

Bezpośredni sąsiedzi Syrii albo nie są zainteresowani wsparciem USA (w tym teoretycznie sojusznicza Turcja), albo oficjalnie są wrogiem (jak Iran). Walką na lądzie powinna się zająć armia iracka, ale ta mimo znacznej przewagi liczebnej na razie ma na swoim koncie spektakularne porażki z bojownikami samozwańczego Państwa Islamskiego. Amerykanie, którzy przeprowadzili wczoraj kolejne ataki na cele fundamentalistów sunnickich, liczą też na irackich Kurdów, którzy cieszą się od lat autonomią w północnej części Iraku i, jak się wydawało, mają sprawne i oddane oddziały zbrojne – peszmergów.

Na razie nie ma co liczyć na wojska Baszara Asada, który nieuzgodnione z nim naloty na niekontrolowane przez niego i opanowane przez dżihadystów części Syrii uznaje za akt agresji.

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!