Nie twierdzę, że to zjawisko nie występowało. Antysemityzm, który zatruł umysły niemałej części ludzi, to nieszczęście dla Polaków. Jako zjawisko nie ma on żadnego usprawiedliwienia.
Ja mam głęboką niechęć do endecji. Nie wynika ona z tego, że nie doceniam jej wielkich zasług w krzewieniu polskiej świadomości narodowej, na przykład wśród chłopów. Ale postawienie na antysemityzm jako element konsolidacji narodowej było zasadniczym błędem. To zresztą nie występowało od samego początku. Zaczęło się w momencie, gdy Roman Dmowski w 1912 roku przegrał w wyborach do rosyjskiej Dumy z pewnym żydowskim działaczem z Warszawy.
Chciałbym jednak przy okazji, abyśmy zachowali pewne proporcje. Jest różnica pomiędzy tym antysemityzmem, który miał podłoże gospodarcze i ekonomiczne – jakkolwiek niesłuszne – a decyzją o przemysłowym wymordowaniu całego narodu: kobiet, dzieci i mężczyzn.
Część środowisk piłsudczykowskich uważała, że Polacy ponoszą pewną odpowiedzialność wobec narodów, które niegdyś wchodziły w skład Rzeczypospolitej. Wtedy chodziło o Ukraińców i Białorusinów. Czy dzisiaj dotyczy to również założonego w dużej mierze przez byłych polskich obywateli Izraela? Czy czuje się pan prezydent spadkobiercą tego piłsudczykowskiego etosu?
W dużej mierze tak. Choć uparcie mi się zarzuca, że prowadzę romantyczną politykę zagraniczną, natomiast Platforma Obywatelska prowadzi politykę pragmatyczną. Nie zgadzam się z tym.
To, że staram się związać z Polską kraje, które w historii były dla nas ważne, ma swoje określone cele. Mam tu na myśli bezpieczeństwo energetyczne, poszerzenie Unii Europejskiej i NATO w takim kierunku, żeby zmienić nieco na naszą korzyść układ sił w tych organizacjach czy chociażby ograniczyć imperialne zapędy niektórych naszych sąsiadów. Taka jest moja polityka i taka była polityka rządu PiS.