[b]Rz: Jest pan jednym z pięciorga rosyjskich dysydentów, którzy w liście otwartym [link=http://www.rp.pl/artykul/459542,484507.html](opublikowanym wczoraj przez „Rzeczpospolitą”)[/link] wyrazili zaniepokojenie przebiegiem śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Co was niepokoi?[/b]
[b]Aleksander Bondariew:[/b] Kilka rzeczy. Na przykład to, że Polska nie zdecydowała się na zastosowanie – jako podstawy współpracy z Rosją – porozumienia o pomocy prawnej z 1996 roku. Niepokoją nas informacje, że dostęp do czarnych skrzynek i innych materiałów jest ograniczony zarówno dla strony polskiej, jak i rosyjskiej, bo znajduje się w rękach Międzynarodowego Komitetu Lotniczego (MAK). W Polsce często mówiło się, że śledztwo powinna prowadzić międzynarodowa niezależna komisja. Czy za taką można uznać MAK? To struktura, która powstała na zgliszczach ZSRR i w której – mimo nazwy – pierwsze skrzypce ciągle gra Moskwa.
[b]Polskie władze twierdzą, że współpraca układa się dobrze.[/b]
Proszę nas dobrze zrozumieć. Nie zakładamy, że ktoś próbuje kogoś oszukać. Tak jak wszyscy mamy nadzieję, że śledztwo wkrótce się skończy i wszystko zostanie wyjaśnione. Chcemy zbliżenia między Polską a Rosją. Ale jednocześnie chcemy – i to chyba jasno wynika z naszego listu – przestrzec polskie władze przed nadmierną naiwnością. Rozumiemy, że premier Donald Tusk chce być architektem pojednania polsko-rosyjskiego. I że pragnąc tego pojednania, nie chce się Rosjanom narazić. Zwracamy więc tylko uwagę, że to pojednanie powinno się odbywać na równych prawach. Tymczasem odnoszę wrażenie, że Polska niczego się od Rosjan nie domagała. Co się stanie, gdy nagle wyjdzie na jaw jakiś szczegół, który obciąża Rosję? Czy usłyszymy od Moskwy – tradycyjnie – że to szczegół wobec znaczenia pojednania?
[b]A apel Jarosława Kaczyńskiego? Szczery gest czy zagrywka przed wyborami?[/b]