Bezskuteczna okazała się sobotnia akcja policji przed Pałacem Prezydenckim. Funkcjonariusze usunęli wtedy obrońców krzyża, zdawałoby się kilkunastoosobową garstkę. Kilkadziesiąt godzin później te same osoby okrzykami „hańba” usiłowały przeszkodzić w uroczystościach w pałacu.
To zdarzenie pokazuje, jak wielki wpływ na polską politykę zaczyna mieć konflikt o krzyż.
Nowy prezydent musi pracować w pikietowanym bez przerwy pałacu. Na razie jego wyborcy kibicują mu w tym starciu. Ale jak długo? Czy nie odwrócą się zniecierpliwieni przeciągającym się konfliktem? Kłopoty Bronisława Komorowskiego są na rękę premierowi i jego otoczeniu. Nowy prezydent od razu zapowiedział, że będzie się domagał od rządu reformowania finansów publicznych i służby zdrowia. Wiadomo, że Donald Tusk się zirytował, gdy Komorowski, jeszcze jako prezydent elekt, wezwał na rozmowy ministrów finansów i zdrowia. Dziś jednak głowa państwa, zamiast czegokolwiek się domagać, musi prosić rząd o asystę policji. A przede wszystkim musi zadbać o to, aby konflikt nie zrujnował prezydenckiego prestiżu.
Spór o krzyż przeformował też główną partię opozycyjną. W PiS politycy zaliczani do tzw. liberałów sami wybrali wewnętrzną emigrację. Wycofali się z rywalizacji o kształt partii, zostali odsunięci od współrządzenia nią, zaczęli unikać wypowiedzi w mediach. Ponieważ podział w PiS był też podziałem pokoleniowym, zniknęli politycy 30 – 40-letni. Zwyciężył nurt konfrontacyjny, na dodatek skoncentrowany na jednym temacie – katastrofie smoleńskiej i kwestiach jej upamiętnienia.
Jest to zgodne z osobistym nastrojem lidera partii. Ostatnio Jarosław Kaczyński udzielił dwóch wywiadów portalowi internetowemu swojej partii i wydał dwa oświadczenia – wszystkie dotyczyły krzyża przed pałacem.