Oprócz kontrolera lotów Pawła Plusnina i jego pomocnika Wiktora Ryżenki na wieży lotniska w Smoleńsku był jeszcze płk gwardii Nikołaj Krasnokutski, który został oddelegowany z Tweru do przyjęcia dwóch polskich lotów 7 i 10 kwietnia, ponieważ w przeszłości pracował na Siewiernym i doskonale znał lotnisko – ujawniła w piątek „Gazeta Wyborcza”.
To on przejął dowództwo na wieży, gdy Plusnin i Ryżenko zawahali się, czy mogą zakazać Polakom lądowania. Krasnokutski miał dzwonić do Tweru i do dowództwa w Moskwie, by dostać zgodę na zamknięcie lotniska. Jego rozmówcy w Moskwie „uważali, że mimo fatalnych warunków Polakom należy pozwolić lądować, bo »może im się uda«” – pisze „Gazeta”. Powodem takiej ryzykownej decyzji miała być obawa przed skandalem dyplomatycznym, który mógłby wyniknąć między Moskwą i Warszawą w efekcie odmowy lądowania dla prezydenckiego samolotu.
Potwierdza to informacje, o których „Rz” pisała kilka dni po katastrofie. „Kontrolerzy ostrzegali, że warunki są fatalne i zastanawiają się nad zamknięciem lotniska i wprowadzeniem zakazu lądowania. Mieli jednak wątpliwości, czy ta decyzja nie zostanie przez polską stronę zinterpretowana jako celowa przeszkoda” – mówił wówczas nasz informator.
Trwa spór o to, według jakich procedur powinien był lądować prezydencki samolot. Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), który bada przyczyny katastrofy, przyjął za obowiązujące procedury cywilne. Nie zgodził się z tym akredytowany przy MAK Polak Edmund Klich. Uważa on, że w tym przypadku obowiązywały procedury wojskowe.
– Lotnisko w Smoleńsku nie spełnia wymogów Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego ICAO – tłumaczył informator „Rz”. Zdaniem Klicha kwalifikacja lotu ma ważne znaczenie dla tego, jak rozkłada się odpowiedzialność za katastrofę. Jeśli lot byłby cywilny – ponoszą ją piloci, jeśli wojskowy – także wieża kontrolna.