Częściej oglądamy powtórki. Ale jeśli już mamy trochę wolnego, to i tak śledzimy wyścigi w telewizji, wspólnie z całym zespołem.
Przyjaźnicie się z kierowcami F1?
Świat wyścigów wygląda w środku zupełnie inaczej niż z zewnątrz. Nie mamy wstępu do padoku F1, byłem tam do tej pory tylko raz: gdy stanąłem na podium w Barcelonie. I nie chcieli mnie później stamtąd wypuścić. Poza tym trzeba pamiętać, że wszyscy jesteśmy w pracy. Przyjeżdżamy na tor o 7 – 8, a wyjeżdżamy o 21 - 22. I to nie dlatego, że jest tam taka świetna zabawa. W telewizji wygląda to fajnie, ale w rzeczywistości nie ma czasu na spotkania z kolegami. Również z tymi z GP3 czy GP2, częściej rozmawiam z nimi na Facebooku niż w cztery oczy.
Do której grupy kierowców można pana zaliczyć: takich jak Kubica, którzy mocno współpracują z zespołem, dają wskazówki swoim inżynierom, czy takich, których interesuje tylko prowadzenie samochodu.
Staram się jak najwięcej pracować z zespołem, bo zwłaszcza podczas takich krótkich weekendów jak w Porsche każda informacja, którą przekazuję, jest bardzo cenna. W F3 i Porsche inżynier jest trochę kierowcą, a kierowca inżynierem. On stara się mówić mi, gdzie powinienem jechać szybciej, a ja jemu co powinien poprawić w aucie. W Porsche mamy ze Stefanem Rosiną wspólnego inżyniera. Nasze ustawienia samochodów są w tym roku zbliżone. W F3 jest inaczej: każdy z trzech kierowców tworzy ze swoim inżynierem taki mały zespół.
Utrzymuje pan kontakt z Robertem Lukasem?
Między nami nigdy nie było żadnego konfliktu, zawsze dobrze się rozumieliśmy. Robert postanowił odejść do innego teamu. Ciężko udawać, że się nie znamy. Mam jednak zasadę, że jedyną osobą, którą szanuję w trakcie weekendów wyścigowych, jest mój kolega z zespołu. Zawsze walczę o zwycięstwo. Wyniosłem to z kategorii juniorskich, tam każdy bije się o swoją karierę. Nie będę kogoś oszczędzał czy przepuszczał tylko dlatego, że byłem z nim na kawie czy na wakacjach.
Jeśli się kocha, to co się robi, można mówić w ogóle o pracy?
Nie ma co ukrywać, że jest to zajęcie dosyć specyficzne. Mam duże szczęście, że mogę się w ten sposób realizować. Ale tej ciężkiej pracy też w tym trochę jest. Trzeba być bardzo odpornym psychicznie, rywalizujemy ze sobą przez około 160 dni. Nie ma miejsca na gorszy dzień. Wierzcie mi, że przez ostatnie cztery miesiące tylko z pięć, sześć razy mogłem pospać do dziesiątej.
Znajduje pan jeszcze czas na jakieś hobby?
W tym roku wszystkie swoje pasje zaniedbałem. Jeździłem m.in. na motorze crossowym. W sezonie nie mogę sobie na to pozwolić, bo wiadomo, jakie wiąże się z tym ryzyko. Lubię za to pomajsterkować przy swoich samochodach.
A jakieś inne sporty?
Interesuję się piłką nożną. Mój szwagier jest piłkarzem, przyjaźnię się z Maciejem Żurawskim. Jeżdżę na mecze. Lubię też wyścigi MotoGP. Podczas igrzysk staram się nie przegapić żadnego występu Polaków.
Poznał pan już Adama Małysza?
Jeszcze nie. Miał startować w pucharze Scirocco, ale nie przyjechał.
Miał pan jakiegoś idola w dzieciństwie?
Był nim Mika Hakkinen. Spotkałem go podczas imprezy pokazowej w Poznaniu i zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Pomijając sukcesy w F1, jest on jedynym człowiekiem, który wygrał wyścig Porsche Supercup jako guest driver.
A Stig z kultowego programu Top Gear, którego można znaleźć w pana ulubionych aplikacjach na profilu na Facebooku? Podczas Verva Street Racing była okazja porozmawiać dłużej z Benem Collinsem?
Stig znajduje się tam jako symbol. Dla mnie Ben Collins jest postacią kontrowersyjną, zachwiał legendą człowieka w białym kombinezonie. Ale to sympatyczny facet, zamieniliśmy kilka zdań, oczywiście o samochodach. Jest bardzo dobrym kierowcą, poszedł w innym kierunku niż ja. W świecie kierowców wyścigowych granice są dosyć mocno podzielone. To tak jakby porównywać zawodników biegających na 100 m i 10 km. Kierowcy F1 twierdzą, że ci z GT nic nie potrafią i na odwrót.
Jak udawało się panu pogodzić karierę z edukacją?
Udawało to w tym przypadku właściwe słowo. Rodzice przywiązywali do edukacji dużą wagę. Może gdybym wywodził się z rodziny o tradycjach sportowych, mógłbym liczyć na większą taryfę ulgową. Rodzice postawili mi warunek, że muszę zdać maturę. I to się udało. Ze studiów na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu zrezygnowałem. W Polsce pogodzić sport z nauką jest naprawdę trudno. Szkoły każą wybierać: edukacja albo kariera. Nie miałem problemów z podjęciem decyzji. Lubię cytować słowa Roberta Kubicy, że na studia można iść nawet w wieku 40 lat. Nigdy nie byłem orłem. Nie rozumiem, dlaczego polskie szkoły nie potrafią sprawdzać wiedzy. Na wyścigach kontaktuję się w języku angielskim, a w klasie maturalnej byłem z tego przedmiotu zagrożony. Zaprzątamy sobie głowy rzeczami, które są do niczego niepotrzebne, a które można znaleźć w kilka sekund w internecie.
A egzamin na prawo jazdy sprawił panu jakieś kłopoty? Robert Kubica opowiadał kiedyś, że zarzucono mu, iż jeździ zbyt sennie.
Miałem podobny przypadek. Stresowałem się, czy zdam, co świadczy o tym, że nie jest to proste. Już przy wyjeździe z placu egzaminator był agresywny, mimo że z jazdą po łuku poradziłem sobie doskonale. Później okazało się, że nie jest on wcale taki zły, chyba miał po prostu gorszy dzień. Przy ruszaniu ze świateł usłyszałem, że jadę zbyt wolno i za mało dynamicznie. W naszym kraju egzamin polega na tym, że trzeba się nauczyć go zdać, a nie nauczyć jeździć samochodem.
Jakie samochody stoją u pana w garażu?
Pierwsze auto było w spadku po moim ojcu – BMW X5, z przebiegiem 330 tys. Bardzo ciężko było je potem sprzedać, bo przecież wszystkie samochody z Niemiec mają przejechane 180 tys. Później dostałem od rodziców BMW 330d, idealne auto na trasę. Samochody mnie uzależniają. W ubiegłym roku założyliśmy z moim starszym o 12 lat bratem mały warsztat samochodowy i zespół wyścigowy. Wprowadziłem go do tego świata, startuje w kategorii ADAC. Nie stawia wszystkiego na jedną kartę, chce po prostu jeździć. Mamy już na koncie pierwsze sukcesy. W przyszłym roku zamierzamy się skupić na wyścigach długodystansowych, może kupimy lepsze auta. Ja startuję okazjonalnie, pokazuję mu różne sztuczki.
Koledzy zazdroszczą, że jeździ pan takimi autami?
Przyjaciół jestem w stanie policzyć na palcach jednej ręki, spędzam z nimi mało czasu. Trochę tego żałuję, sporty motorowe odbierają najlepsze lata. Normalnie ludzie w moim wieku spotykają się ze znajomymi, o imprezach nawet nie mówię, bo ze mnie słaby imprezowicz. Ale raczej mi nie zazdroszczą. Jeśli ktoś mnie zna, to wie, że to, co robię, wymaga poświęceń i niczego nie dostaję za darmo.
Wyznaczył sobie pan jakiś plan, kiedy powinien trafić do F1?
Gdyby to ode mnie zależało, powiedziałbym, że jutro. By dostać się do F1, oprócz umiejętności trzeba mieć jeszcze dużo szczęścia. Staram się nie wybiegać w przyszłość, myślę tylko o kolejnym weekendzie wyścigowym. Ludzie się śmieją, że nawet nie wiem, na którym jestem miejscu w klasyfikacji generalnej. Ale dla mnie to nie jest istotne. Nie kalkuluję, zawsze chcę wygrywać. Czas na analizę przychodzi po zakończeniu sezonu. Oczywiście, jakieś ogólne plany są. Trzeba będzie przejść przez GP2, bo to najlepsza droga.
A w jakim zespole chciałby pan jeździć?
W McLarenie. Zawsze robiło na mnie wrażenie, że umieją się przystosować do panujących warunków. F1 właśnie na tym polega. Mieli beznadziejne testy, a w sezonie potrafili się odnaleźć, zresztą nie pierwszy raz. Nawet jeśli skopiowali w tym sezonie bolid Red Bulla, to za dwa lata nikt o tym nie będzie pamiętał. Ale to zwykle zespół wybiera nas. Rzadko mamy okazję jeździć tam, gdzie byśmy chcieli. Tak jak teraz Fernando Alonso w Ferrari.