Początek pontyfikatu Franciszka pokazuje, że na razie mamy do czynienia przede wszystkim z papieżem epoki rewolucji informacyjnej. Tak to przynajmniej wygląda z polskiej perspektywy. Kardynał Jorge Bergoglio, do chwili wybrania go na tron Piotrowy, był w naszym kraju postacią nieznaną. Teraz poznajemy go głównie za pośrednictwem mnożących się na jego temat opinii. A te, jak wiadomo, są tendencyjne, bo pełno w nich ujawniających się wobec Franciszka oczekiwań i zarazem uprzedzeń. Sporo opinie te mówią zatem nie tyle o papieżu, ile o ich autorach, którzy od Kościoła katolickiego wymagają dostosowania się do standardów laicko-liberalnej nowoczesności.
Istotą myślenia lewicowo-liberalnych publicystów o Kościele są przeniknięte sentymentalizmem ideologiczne mrzonki. Sprowadzają oni chrześcijaństwo do bycia „dobrym człowiekiem"
Rewolucja informacyjna spowodowała, że osoby publiczne funkcjonują w dwóch wymiarach: realnym i wirtualnym. Często te dwa wymiary są niekoherentne. I nic w tym dziwnego. W wymiarze realnym liczy się głównie to, kim ktoś jest naprawdę, natomiast w wirtualnym – wizerunek tej osoby.
Wydaje się, że Franciszek funkcjonuje bardziej w wymiarze wirtualnym niż realnym. Owszem, homilie papieża są powszechnie dostępne – możemy je czytać lub ich słuchać – i dzięki temu wyrabiać odnośnie do głowy Kościoła własne zdanie. Tyle że jednocześnie bombardowani jesteśmy przekazami medialnymi, w których najważniejszy jest wizerunek Franciszka. Kierowane ku nam z Watykanu przesłanie traci na znaczeniu.
Warunkowa sympatia
Strategia lewicowo-liberalnych mediów w kreowaniu wizerunku papieża jest prosta. Generalnie Franciszek przedstawiany jest jako dobrotliwy, poczciwy kapłan, który za powołanie chrześcijan uważa filantropię. Tyle że w wymiarze realnym okazuje się on duchownym operującym takimi politycznie niepoprawnymi pojęciami jak „diabeł” oraz wrogiem przemian kulturowych i obyczajowych lansowanych przez siły światowego postępu jako konieczność dziejowa.