W Paryżu zmarła Natalia Gorbaniewska, legenda antysowieckiej opozycji, obrończyni praw człowieka, poetka i tłumaczka polskiej literatury. Była wierną przyjaciółką Polski i Polaków. Miała 77 lat.
Kiedyś opowiadała, że języka polskiego nauczyła się, czytając „Przekrój" i słuchając piosenek Ewy Demarczyk. Potem tłumaczyła poezję Miłosza, Herberta, Rymkiewicza, Jacka Kaczmarskiego oraz Baczyńskiego i Norwida. Współpracowała z paryską „Kulturą" i wydawanym w Warszawie podziemnym „Zapisem".
W sierpniu 1968 r. była w grupie siedmiu osób, które na placu Czerwonym w Moskwie demonstrowały przeciw interwencji w Czechosłowacji. Ich procesy toczyły się przez wiele miesięcy. Dokumentację związaną z tą manifestacją Gorbaniewska zebrała w książce „W samo południe". Publikację przełożono na wiele języków i wydawano na Zachodzie. W odwecie komuniści uznali poetkę za niepoczytalną i osadzili w szpitalu psychiatrycznym, gdzie przez dwa lata była poddawana zabiegom pseudomedycznym. Następnie pozbawili ją obywatelstwa i zmusili do opuszczenia ZSRR.
Osiadła w Paryżu, gdzie redagowała kwartalnik „Kontinent" i tygodnik „Russkaja Mysl". Relacjonowała w nich wydarzenia z Polski. Pisała m.in. o zbrodni katyńskiej, „Solidarności" czy ks. Popiełuszce. Współpracowała ze środowiskami polskiej emigracji politycznej, w tym z przedstawicielstwem Solidarności Walczącej. 13 grudnia 1981 r. szła na czele demonstrantów pikietujących ambasadę PRL w Paryżu w proteście przeciw wprowadzeniu stanu wojennego.
– Było widać, że wszystko, co robi Natasza, bierze się z jakiegoś naturalnego przymusu moralnego. Robiła tak, bo inaczej nie było można. Sowieci bardzo słusznie wsadzili ją do szpitala psychiatrycznego, bo na Związek Sowiecki była całkiem nienormalna. Zupełnie do siebie nie pasowali – mówi Irena Lasota, opozycjonistka z okresu PRL, która od 1977 r. przyjaźniła się z poetką.