– Dotrzymałam słowa. Ustawa o in vitro jest – mówiła pod koniec czerwca premier Ewa Kopacz, gdy Sejm uchwalił rządowy projekt ustawy o leczeniu niepłodności. Uważała wówczas, że przyjęcie go przez Senat będzie formalnością. W Sejmie ustawę poparł bowiem niemal cały klub PO i połowa ludowców.
Stało się inaczej, bo senacki klub PO jest bardziej konserwatywny niż sejmowy. W czwartek, pod nieobecność dwóch senatorów Platformy, za odrzuceniem w całości projektu opowiedziała się senacka Komisja Zdrowia. W piątek, podczas ostatecznego głosowania, w izbie wyższej Klub PO się podzielił. Z 60 senatorów Platformy dziewięcioro było przeciwnych przyjęciu ustawy bez poprawek, a kolejnych ośmioro wstrzymało się bądź nie głosowało. Przeciw był Klub PiS, więc w efekcie ustawa przeszła jedynie stosunkiem głosów 46 do 43.
Przed głosowaniem odbyła się jedna z najgorętszych debat w tej kadencji Senatu. Konserwatywni senatorowie twierdzili m.in., że tworzenie nadliczbowych zarodków stwarza dylematy etyczne, a dopuszczenie in vitro dla par w związkach nieformalnych może dać możliwość korzystania z tej metody homoseksualistom.
W relacjach z debaty punktowano jej niski poziom merytoryczny. Przykładowo senator PiS Stanisław Kogut środki antykoncepcyjne nazwał „koncepcyjnymi", a jego klubowy kolega Grzegorz Czelej niepłodność pomylił z bezpłodnością. – My omawianą tu ustawą otwieramy piekielne wrota – mówiła Dorota Czudowska z PiS, a jej wypowiedź stała się hitem internetu.
Po decyzji Senatu oburzenie wynikami głosowania wyraziło Prezydium Episkopatu Polski. „Osoby wierzące w Chrystusa nie mogą – pod żadnym pozorem – popierać godzącej w życie ludzkie ustawy o in vitro, jeżeli chcą pozostać w pełnej wspólnocie wiary" – ostrzegli biskupi. Twierdzą oni, że ustawa „legalizuje niszczenie ludzkich embrionów", choć zdaniem rządu jest zupełnie odwrotnie i grozić będzie za to wieloletnie więzienie.