Rz: Jak wyglądały pana pierwsze kroki na rynku prawniczym?
Jerzy Kwaśniewski: Uczestniczyłem w pracach poradni prawa, a na drugim roku zacząłem pracę w kancelarii. To, co zobaczyłem, wcale nie różniło się tak bardzo od filmowych obrazów prawniczej kariery. Zdarzali się ekscentryczni klienci, zarwane noce i sprawy budzące poczucie prawdziwej misji. Dało o sobie znać zawodowe powołanie, ale uznałem, że w czasie studiów priorytetem jest nauka, a praca może być jedynie jej dopełnieniem. W tym czasie podjąłem też próbę studiów na arabistyce, zarzuconą, gdy całkowicie pochłonęły mnie studia prawnicze. Zresztą szkołami prawa islamu interesuję się do dzisiaj.
Zajmował się pan kiedyś sprawami prawa arabskiego?
Tak, chociaż nigdy nie stało się to osią mojej działalności. To kilka spraw z prawa rodzinnego oraz udział w projektowaniu muzułmańskich inwestycji finansowych, na podstawie szczególnych zasad rządzących instrumentami finansowymi w krajach islamu. Interesowały mnie zawsze wpływy prawa religijnego na cywilne. Niewielu polskich prawników wie na przykład, że w naszym systemie prawa funkcjonuje do dzisiaj artefakt prawa muzułmańskiego – instytucja wakufa, czyli wyjęcia nieruchomości przeznaczonej na cele religijne z obrotu, mająca swe źródła w ustawie z 1936 roku.
Specjalizuje się pan głównie w prawie zrzeszeniowym. Jak znalazł pan swoją niszę?