Euro zagrozi łupkom

Jeśli poważnie myślimy o dochodach z gazu łupkowego, to tym bardziej nie powinniśmy pochopnie rozstawać się ze złotym – mówi Stefan Kawalec, były wiceminister finansów, prezes firmy doradczej Capital Strategy

Publikacja: 09.01.2013 17:43

Euro zagrozi łupkom

Foto: ROL

Na nowo rozgorzała debata, czy i kiedy Polska ma wejść do strefy euro. Jakie jest Pana zdanie?

Na podstawie tego, co już wiemy z teorii i z praktycznych doświadczeń o mechanizmach ekonomicznych funkcjonujących w jednolitym obszarze walutowym, uważam, że w dającej się przewidzieć przyszłości Polska nie powinna wchodzić do strefy euro.

Dlaczego

?

Wejście do strefy euro pozbawia kraj możliwości korekty kursu walutowego, będącej jednym z najskuteczniejszych mechanizmów dostosowawczych i instrumentem polityki gospodarczej, trudnym do zastąpienia w sytuacjach kryzysowych. Istotą problemów znajdujących się w kryzysie krajów a mianowicie Grecji, Hiszpanii, Portugalii i Włoch jest utrata i niemożność odzyskania konkurencyjności. Niedługo do grupy krajów znajdujących się w kryzysie dołączyć może Francja. Usiłowanie poprawy utraconej konkurencyjności bez korekty kursu walutowego, jest bardzo trudne i niezmiernie kosztowne społecznie i politycznie. Efektem jest długotrwała recesja i bardzo wysokie bezrobocie. Mam wrażenie, że znaczna część osób wypowiadających się na temat problemów ekonomicznych strefy euro nie rozumie, tak naprawdę istoty problemu jakim jest pozbawienie krajów członkowskich możliwości dostosowania kursu walutowego.

Według niektórych opinii powinniśmy wchodzić do strefy euro, gdy upora się już ona z aktualnym kryzysem i stworzy mechanizmy pozwalające jej na bezpieczne funkcjonowanie.

Kraj należący do strefy euro który z jakiś powodów utraci konkurencyjność, znajdzie się zawsze się w dramatycznej pułapce. W Polsce mamy nadzieję na wydobycie gazu łupkowego. Gdy ono ruszy, obniżą się wydatki na zakup gazu, być może staniemy się nawet jego eksporterem. Jako kraj staniemy się bogatsi, nastąpi wzrost płac i wzrost cen nieruchomości. Znaczny wzrost dochodów z eksploatacji surowców naturalnych i wywołany tym szybki wzrost płac w gospodarce spowoduje osłabienie konkurencyjności i regres w wielu w innych branżach gospodarki.  Takie zjawisko określane jest w ekonomii jako „choroba holenderska", gdyż po raz pierwszy opisano je w odniesieniu do sytuacji Holandii po odkryciu dużych złóż gazu ziemnego w latach 1960-tych. Jeśli Polska będzie miała własną walutę, to poradzenie sobie z chorobą holenderską i jej skutkami będzie znacznie łatwiejsze. Natomiast jeżeli Polska będzie w strefie euro, to poradzenie sobie z „chorobą holenderską" będzie znacznie trudniejsze, a skutki tej choroby okazać się mogą bardzo poważne. Dla znajdującej się w strefie euro Polski dramatyczna będzie sytuacja, gdy w pewnym momencie dochody związane z wydobyciem gazu przestaną rosną lub zaczną się obniżać, a pozostała część gospodarki będzie niekonkurencyjna i bez własnej waluty poprawa tej konkurencyjności będzie bardzo trudna. W efekcie po latach łupkowego eldorado, kraj nasz może zostać na długie lata dotknięty stagnacją gospodarczą i wysokim bezrobociem. Jeśli Polska będzie miała własną walutę, to poradzenie sobie z chorobą holenderska i jej skutkami będzie znacznie łatwiejsze. Po pierwsze w okresie wysokich i rosnących dochodów z wydobycia gazu, NBP będzie mógł poprzez akumulowanie rezerw walutowych spowalniać nieco tempo aprecjacji złotego. Dzięki temu wolniejsze będzie tempo utraty konkurencyjności przez pozostałe branże gospodarki, a jednocześnie zwiększać się będzie bezpieczeństwo makroekonomiczne jakie daje wyskoki poziom rezerw dewizowych. Po drugie, w momencie gdy w wyniku wyczerpania nadających się do eksploatacji złóż, lub w efekcie zmian relacji światowych cenowych nośników energii, dochody z gazu łupkowego zaczną maleć i pojawi się luka w bilansie płatniczym, nastąpi naturalne osłabienie złotego, co poprawi automatycznie konkurencyjność pozostałych branż gospodarki i bilans handlowy. Dlatego, jeśli poważnie myślimy o dochodach z gazu łupkowego, to tym bardziej nie powinniśmy pochopnie rozstawać się ze złotym.

W ostatnich dniach pojawiło sporo głosów, że powinniśmy w ciągu najbliższych kilku miesięcy zadeklarować przyszłe wejście do strefy euro, po to by znaleźć się w centrum, a nie na peryferiach Europy. Co Pan na to?

Budowanie w umysłach Polaków wyobrażenia, że wejście do strefy euro, to uzyskania stałego miejsca przy stole obrad, gdzie podejmowane są najważniejsze decyzje dotyczące Europy jest złudne.  Moim zdanie bardziej właściwy jest inny obraz. Członków strefy euro trzeba sobie wyobrazić jako grupę ludzi, którzy powiązani liną udali w góry na trasę, która okazała się znacznie trudniejsza niż sądzili, lecz z której trudno się wycofać. Część osób słabnie, silniejsi musza nieść ich bagaż i ich podpierać. Pozostali członkowie UE tacy jak Polska, to turyści idący na ten sam szczyt trasą o mniejszym poziomie trudności, gdzie nie trzeba wiązać się z nikim liną i można tempo marszu dostosować do własnych sił. Dzisiaj idąc łatwiejszą trasą przyglądamy się zmaganiom grupy powiązanej liną i tylko komentujemy jej działania. Jeśli zdecydujemy się w pewnym momencie dołączyć do grupy powiązanej liną nasza swoboda decyzji zdecydowanie się zmniejszy. W ramach grupy powiązanej liną nie ma miejsca na zdania odrębne i realizacje przez poszczególnych wspinaczy strategii indywidualnych. Decyzje trzeba podejmować szybko i wszyscy muszą się im podporządkować, a decydują najmocniejsi od których potencjału i siły zależy ostatecznie los całej grupy.

Teraz, mimo że nie należymy do strefy euro, chcemy popierać pewne projekty, które tam powstają, jak unia bankowa. Czy to dobrze?

Unia bankowa jest działaniem awaryjnym, które całkiem bezpodstawnie usiłuje się przedstawić się jako działanie „przyszłościowe". Celem Unii Bankowej jest stworzenie warunków do tego, by koszty ratowania dużych banków mogła ponosić cała strefa euro, a nie kraje macierzyste, które mogą być niezdolne do udźwignięcia takiego ciężaru. Kluczowymi dla tego celu elementami unii bankowej jest wspólna odpowiedzialność za bezpieczeństwo depozytów i wspólny fundusz ratunkowy, który będzie mógł bezpośrednio przekazywać środki na zwiększenie kapitału zagrożonych banków.  Bezpośrednim impulsem do sformułowania koncepcji unii bankowej było ujawnienie wiosną 2012 problemów banków hiszpańskich i świadomość, że koszty ratowania sektora bankowego mogą podważyć wiarygodność kredytową Hiszpanii, podobnie jak miało to miejsce w Irlandii. Wspólnym systemem ratowania banków zainteresowane również są inne kraje strefy euro, w tym Francja, ponieważ mają duże sektory bankowe i w razie problemów mogłyby nie być w stanie ponieść kosztów ratowania swoich banków. Niemcy mówią jednak wyraźnie: jeśli mamy odpowiadać za długi europejskich banków, to najpierw potrzebny jest wspólny nad nimi nadzór. Stąd w bardzo szybkim tempie rozpoczęto prace nad stworzeniem jednolitego nadzoru bankowego w strefie euro, który miałby być ulokowany w Europejskim Banku Centralnym. Uważam, że kraje strefy euro mogą mieć powód, aby szybko tworzyć jednolity nadzór bankowy licząc na to, że wtedy Niemcy zgodzą się na wspólną odpowiedzialność za ratowanie ich rozrośniętych systemów bankowych. Nie mamy powodu, ani możliwości, aby wstrzymywać te awaryjne działania podejmowane w strefie euro. Nie ma jednak również żadnego powodu, abyśmy przy tej okazji godzili się na ograniczenie kompetencji polskiego nadzoru bankowego.

Czy aby Unia Europejska i strefa euro przetrwały potrzebna jest większa centralizacja?

Centralizacja, a w tym utworzenie unii fiskalnej, nie zrekompensuje braku możliwości korekty kursu walutowego na poziomie kraju członkowskiego.  Doświadczenia Niemiec i Włoch pokazują, że próby poprawy konkurencyjności zacofanych regionów w ramach jednej strefy walutowej przez politykę pomocy strukturalnej i transfery budżetowe są bardzo kosztowne i nieskuteczne. Południowe Włochy otrzymują corocznie pomoc budżetową w wysokości 16 proc. PKB tego obszaru. Transfery dla Niemiec wschodnich w ciągu ostatnich 20 lat wynosiły średnio rocznie ponad 25 proc. PKB tego regionu. Są to środki relatywnie nieporównywalnie większe niż  ewentualna pomoc na jaka mogłyby liczyć poszczególne kraje w ramach europejskiej unii fiskalnej. Mimo tych nakładów bezrobocie w południowych Włoszech i we wschodnich Niemczech jest od lat dwukrotnie wyższe niż w pozostałych częściach tych krajów. Póki istnieje strefa euro, będziemy mieli w UE do czynienia z podziałem na trzy grupy krajów: kraje strefy euro mające zadawalającą konkurencyjność, zagrożone kraje strefy euro zmagające się z recesją oraz kraje znajdujące się poza strefą euro i niespieszące się do tego, by do niej wstąpić. Poza strefą euro znajduje się dziesięć krajów Unii Europejskiej liczących w sumie 170 milionów mieszkańców i nie wygląda na to, by grupa ta w dającej się przewidzieć przyszłości istotnie się zmniejszyła.

Na nowo rozgorzała debata, czy i kiedy Polska ma wejść do strefy euro. Jakie jest Pana zdanie?

Na podstawie tego, co już wiemy z teorii i z praktycznych doświadczeń o mechanizmach ekonomicznych funkcjonujących w jednolitym obszarze walutowym, uważam, że w dającej się przewidzieć przyszłości Polska nie powinna wchodzić do strefy euro.

Pozostało 96% artykułu
Ubezpieczenia
PZU z nową strategią. W niej sprzedaż Aliora do Pekao, wzrost zysku i dywidendy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ubezpieczenia
Artur Olech, prezes PZU. O zbrodniach przeszłości i planie na przyszłość
Ubezpieczenia
PZU zaskoczyło na plus wynikami. Kurs mocno w górę
Ubezpieczenia
Solidne wyniki PZU mimo powodzi. Niebawem nowa strategia
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Ubezpieczenia
Mało chętnych na Europejską Emeryturę