Choć Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów kwestionuje opłaty likwidacyjne, to ktoś, kto rozwiąże umowę przed terminem wciąż może stracić nawet wszystko, co wpłacił. Firmy ubezpieczeniowe, oferujące tzw. polisolokaty, zamiast opłat likwidacyjnych zaczęły stosować inne. One też uderzą po kieszeni.
Nowe opakowanie
– Zmieniły się nazwy i sposoby wyliczania opłat pobieranych, gdy klient chce wcześniej zrezygnować z długoterminowej umowy. Cel jest jednak taki sam: pokrycie kosztów związanych z prowizją dla pośrednika, który sprzedał taki produkt ubezpieczeniowo-inwestycyjny – mówi Cezary Orłowski z wydziału prawnego Biura Rzecznika Ubezpieczonych.
Klienci muszą więc sprawdzać, co kryje się pod różnymi opłatami.
– Efekt jest ten sam. Klient przy wcześniejszej rezygnacji z produktu traci większość zainwestowanych pieniędzy – ostrzega Anna Lengiewicz, radca prawny z kancelarii Lengiewicz Wrońska Berezowska i Wspólnicy. Dodaje, że oprócz opłat związanych z wykupem polisy pojawiły się też wstępne czy dystrybucyjne.
Opłatę dystrybucyjną ma np. AXA. Przy części produktów jest pobierana w pierwszym roku i wynosi 100 proc. wpłaconych środków. Jeżeli ktoś np. w drugim czy trzecim roku trwania umowy zrezygnuje z produktu, straci to, co wpłacił w pierwszym.