Linette zagrała w czwartek wimbledoński mecz życia. Żeby było bardziej interesująco, zaczęła spotkanie ze Switoliną, piątą tenisistką świata w rankingu WTA (nr 3 w Wimbledonie), od straty gema serwisowego. Potem jednak z hardą miną wygrała kolejne cztery gemy, prezentując odwagę, siłę i precyzję zagrań na poziomie mistrzowskim.
Ukrainka nie bardzo pojmowała, co się dzieje, bezradność doprowadzała ją niemal do łez oraz gwałtownych monologów w przerwach między gemami. Nie pomogło, w tenisie Polki było wszystko co trzeba: agresja, technika i szybkość poruszania się po korcie w proporcjach prowadzących do gładkiego zwycięstwa 6:3, 6:4.
– Magda wzięła wszystko w swoje ręce, ja byłam zbyt bierna. Szczerze mówiąc, zagrała wspaniale. Ja nie wykorzystywałam szans. Z trudem przychodziło mi zyskiwanie przewagi w wymianach, popełniłam za dużo błędów. No i to jest trawa, wszystko dzieje się szybciej... – mówiła Elina Switolina.
W roku trudnego powrotu Linette po kontuzji i pożegnania z chorwacko-amerykańskim modelem treningu taki sukces znaczy wiele. Wygrana z tenisistką z pierwszej dziesiątki rankingu światowego w pełnym meczu to dla Polki nowość (kiedyś pokonała Barty, ale po kreczu Australijki). Teraz już wie, że może mierzyć wyżej. Kolejna rywalka to Hiszpanka Paula Badosa (33. WTA), odkrycie tego sezonu na kortach ziemnych. Na innych tak dobrze jej nie idzie. W Londynie wygrała wprawdzie dwa mecze, ale na trawie Eastbourne przegrała od razu – z Eliną Switoliną, gdyby ktoś nie pamiętał.
W czwartek wieczorem program przewidywał także drugi mecz Huberta Hurkacza, ale zanim Polak wszedł na kort, by walczyć z Marcosem Gironem, wimbledoński powrót sentymentalny zaliczyli Łukasz Kubot i Marcelo Melo, mistrzowie z 2017 roku. Grali z parą mało znanych amerykańskich obieżyświatów, Nate'em Lammonsem i Jacksonem Withrowem, którzy żyją raczej w świecie challengerów. Polak i Brazylijczyk wygrali nie bez trudu 6:4, 5:7, 6:4, najlepszy na korcie był Kubot.