Andrzej Sikorowski: Konferansjer zaprawiony w gadaniu

Nie lubię zbiegowisk, źle się czuję na festiwalach i nie lubię konkursów. Poddawanie się ocenie w tak niewymiernych kategoriach jak sztuka jest dla mnie bzdurą

Publikacja: 12.06.2008 13:52

Andrzej Sikorowski

Andrzej Sikorowski

Foto: Rzeczpospolita, Bartosz Siedlik

Będzie pan prowadził razem z Grzegorzem Turnauem Koncert Premier w Opolu. Lubi pan ten festiwal?

Podchodzę do niego z mieszanymi uczuciami. Po tym, co się stało w polskim show-biznesie, nie jest to moja impreza. Ale propozycja organizatorów nie była kuriozalna, nie wprawiła mnie w stan tremy. Prowadząc autorskie koncerty — jestem konferansjerem zaprawionym w gadaniu z audytorium niemal na co dzień. Problem mogą mieć producenci, bo postanowiliśmy nie być zapowiadaczami ciętymi z metra, którzy szpalerem idą do mikrofonu. Zgodziliśmy się na występ pod warunkiem, że pokażemy się w naszym naturalnym środowisku. To znaczy, że ja będę miał gitarę w rękach, a Grzegorz zasiądzie przy instrumencie klawiszowym. Oczywiście, jeśli piosenki będą do kitu, my ich nie będziemy w stanie obronić.

Kiedy po raz pierwszy oglądał pan Opole?

Kiedy po raz pierwszy było transmitowane. Kończyłem podstawówkę, to, co było w mediach, kupowało się na pniu. Nie można było się przełączyć na inny festiwal. Ale miałem wrażenie, że w Opolu odbywa się coś ważnego. Każdego roku kiedy kończył się festiwal, wyjeżdżałem na wakacje z gitarą i miałem co śpiewać. Opole dostarczało przebojów.A kiedy zaśpiewał pan w opolskim amfiteatrze pierwszy raz?W 1972 r. Nie będę ukrywał: czułem się zagubiony. Widziałem na próbach, że wszyscy starsi koledzy świetnie się znają. A ja byłem przerażony. Zaśpiewałem swoje w Debiutach i wyjechałem do Krakowa. Tę edycję festiwalu wygrał Tadeusz Woźniak „Zegarmistrzem światła”. W 1979 r. powróciłem z Pod Budą i zaśpiewaliśmy „Bardzo smutną piosenkę retro”. Przez nasze studencko-kabaretowe środowisko występ w koncercie Studia Gama był odbierany jako flirt z czymś niewłaściwym, uważano, że poszliśmy na układ z mediami. Piosenka, którą napisałem jako pastisz banalnych przebojów, została uznana za jeden z nich. Ale mieliśmy fantastyczne przyjęcie, dlatego organizatorzy zaproponowali nam występ w Premierach z „Balladą o ciotce Matyldzie”. Po latach w „Kabaretonie” śpiewałem „Jak kapitalizm, to kapitalizm”. Dostałem nagrodę dziennikarzy jako kompozytor „Polskiej Madonny” ze słowami Agnieszki Osieckiej w wykonaniu Maryli Rodowicz.

Kiedy pan poczuł, że Opole nie jest pana miejscem?

W ogóle nie lubię zbiegowisk, źle się czuję na festiwalach i nie lubię konkursów. Poddawanie się ocenie w tak niewymiernych kategoriach jak sztuka jest dla mnie bzdurą. Nigdy nie ma prawdziwych zwycięzców i pokonanych. Bardzo często przekonuje o tym czas. Jak porównać piosenki Jacka Kaczmarskiego i Perfectu? Nie da się. Problemem jest też dla mnie zmiana ustrojowa, która polega na tym, że komercja zjadła sens. Jak dziś odnieść się do terminu „polska piosenka”? Nośnikiem polskości na pewno nie jest muzyka. Bazujemy jednak na tradycji anglosaskiej — Skaldowie, Brathanki czy Zakopower stanowią wyjątek. Dlatego najważniejsze znaczenie ma tekst, który dziś jest najmniej ważny. Instytucja zawodowego autora tekstu przestała być potrzebna wylansowanej młodej gwieździe, bo przeszkadza w zarabianiu pieniędzy na tantiemach. Panienki i chłopcy, którym udało się zaistnieć — piszą sobie sami. Efekt wypada żenująco. Tekst jest też traktowany arogancko ze względu na formaty królujące w mediach elektronicznych. Jeżeli ktoś napisze 3,5-minutową piosenkę z pointą, jest duże prawdopodobieństwo, że nie pojawi się ona na antenie, bo zostanie wyciszona.

Jaki pan pamięta przebój z ostatnich edycji Opola? „Takie tango” Budki Suflera, „Dawna dziewczyno” Macieja Maleńczuka?

„Takie tango” jest przyzwoicie zmajstrowanym przez Romka Lipkę przebojem, który załatwił sprawę konwencją dancingową — melodią prowokującą na parkiecie partnera do tego, żeby złapać partnerkę w pół. A Maćka Maleńczuka zna więcej Polaków dzięki „Dawnej dziewczynie”, a nie jego ambitnym popisom z Homo Twistem.

Młode pokolenie będzie musiało się wziąć za bary z komercją, bo nie da się dziś wyżyć z grania w piwnicy, nie korzystać z pomocy radia i telewizji

Biesiadował pan w Opolu?

Naturalnie, pamiętam, że po konkursie przy stole siedziało ze trzydziestu wykonawców, którzy rywalizowali ze sobą na scenie. Ale nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi. Popijaliśmy, dobrze się ze sobą czuliśmy, były anegdoty. Czułem atmosferę święta. Komercja polegająca na wyścigu do sławy, którą daje telewizja, sprawia, że zaczyna się dezintegracja. Wszystkich środowisk. Studenckie już się rozpadło. Wyścig szczurów zaczyna się na pierwszym roku. Mój rocznik miał małe perspektywy, ale trzymał się razem. Dziś koledzy nie dają sobie ściągać.

A jest jakiś kabaret, który nie wywołuje pana zażenowania?

Niestety, nie. Dwa lata temu byłem jurorem na Pace. Prawie sami amatorzy. Co gorsza, do amatorstwa wracają nawet ci, którzy się z niego wyzwolili. W ten sposób możemy dojść do całkiem przerażających wniosków, że w czasach komuny, kiedy istniała cenzura, wydarzeń artystycznych było więcej niż teraz. I dotyczy to wszystkich dziedzin sztuki. Dziś nie potrafię znaleźć niczego interesującego w polskiej literaturze. Przykro mi bardzo. Jeżeli kierunek przyszłości ma mi wyznaczać Schuty — to ja dziękuje bardzo. Podobnie jest w plastyce. Najbardziej niepokoi mnie medialny lobbing. Koledzy artystów wmawiają ludziom, że oto obcują z bardzo ważnymi wydarzeniami. A tak przecież nie jest!

Czy to prawda, że Koncert Premier będzie robiony wspólnie z portalem www.nasza klasa.pl?

Bardzo mocno namawialiśmy organizatorów, żeby się wycofać z tego pomysłu. Portal, który pojawił się na zasadzie sentymentalnej ciekawostki, po tym, kiedy zaczęli się tam lansować agenci służb specjalnych — zrobił się dla mnie podejrzany. Nie chcemy też, żeby ktoś na nas robił kasę. Oczywiście wzbudzimy w sobie sentymenty, ale nie do minionych czasów, tylko do osób i ich dorobku.

A spotykał się pan ostatnio z kolegami ze szkoły?

Rok temu organizowałem czterdziestą rocznicę matury 1967 mojej klasy w krakowskiego Liceum im. Sobieskiego. Z dużą satysfakcją mogę powiedzieć, że moi koledzy stanęli na nogi i osiągnęli sukces, również finansowy. To pokolenie dawnych podrostków, którzy interesowali się pierwszymi Beatlesami i pożyczali sobie rower na dwie godziny, bo był jeden na ulicy. Nie mieliśmy o to żalu do świata. Nauczyliśmy się korzystać z tego, czego było mało, a jak się pojawiło więcej — udało nam się nie zwariować z tego powodu. Opanowaliśmy sztukę umiaru.

Prosił pan z Grzegorzem Turnauem, żeby nie przenosić stolicy do Krakowa, a teraz przyjeżdża tu cała Europa.

Nie mieliśmy na to wpływu, tak jak prażanie nic nie mogli poradzić, że ich Praga zostanie zadeptana. Dla Pragi skończył się czas Hrabala, a dla Krakowa — Skrzyneckiego. Ostatni Mohikanie dawnej cyganerii odchodzą. Młode pokolenie będzie musiało się wziąć za bary z komercją, bo nie da się dziś wyżyć z grania w piwnicy, nie korzystać z pomocy radia i telewizji. Ale w Krakowie wciąż czuję się jak u siebie. Staram się oczywiście omijać tłumy turystów. Pijani Anglicy niespecjalnie mnie interesują. Doceniam urok miasta, bo to dla niego przyjeżdżają tysiące turystów.

Krakowskie środowisko estradowe jest zintegrowane. Nie ma zawiści i animozji również dlatego, że żyjemy z dala od warszawskiego centrum dowodzenia pieniędzmi i karierami

Czy zmieniają obyczaje krakowskich artystów?

Nie zaobserwowałem tego, myślę, że krakowskie środowisko estradowe jest zintegrowane. Nie ma zawiści i animozji również dlatego, że żyjemy z dala od warszawskiego centrum dowodzenia pieniędzmi i karierami. Odstępujemy sobie zlecenia, których nie możemy zrealizować. W Krakowie wciąż są takie miejsca, gdzie bezkarnie można marnotrawić czas. W Warszawie się nie da. Byłem tam niedawno, piliśmy wódeczkę i od razu proponowano, że następnego dnia moglibyśmy coś zrobić. A ja nie chciałem nic więcej, tylko jeszcze raz pić wódkę. Niestety, w stolicy to jest uznawane za przejaw marnowania czasu.

Czy jest w pokoleniu dwudziestolatków osoba, którą chciałby pan nam polecić?

Owszem, moja córka Maja Sikorowska. Wzrusza ją Ewa Demarczyk, a nie współczesne gwiazdy. Ostatnio dostaliśmy Złotą Płytę za nasz album. To namacalny dowód na to, że można robić swoje i mieć słuchaczy bez reklamy. Bawiły mnie recenzje, w których pisano, że fajna płyta — tylko lepiej by było, gdyby Maja nie szła tropem ojca. Każda córka wykonawcy piosenki literackiej powinna być raperem albo grać trash metal! To jest myślenie w stylu, że w menu musi być tylko buła z hamburgerem, bo schabowy się nie sprzeda. Sprzeda, sprzeda — tylko nie można go pomijać w karcie dań.

O czym pisze pan teraz piosenkę?

Już napisałem — do muzyki Grzegorza Turnaua. Zapraszam do wysłuchania jej podczas opolskich Premier.

Andrzej Sikorowski współprowadzi Koncert Premier 45. Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (TVP 1, piątek, godz. 21.05)

Nagrał również solową płytę „Moje piosenki” i dwa albumy z ukochaną córką Mają Sikorowską – „Kraków-Saloniki” i „Śniegu cieniutki opłatek”, a z Grzegorzem Turnauem „Pasjans na dwóch”. Napisał muzykę do ponad 20 filmów animowanych dla dzieci, w tym do „Maurycego i Hawranka”, „Przygód Rzepa”. Znamy go z przebojów „Kap, kap płyną łzy”, „Ale to już było”, „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa”. Jest stałym felietonistą „Dziennika Polskiego”. Słuchaczom radiowej Jedynki znany z audycji „Muzyczna plotka”, która w 2007 r. została przeniesiona do TV Regionalnej. Jego teksty piosenek zostały wydane w tomikach poetyckich „Lecz póki co żyjemy” i „Moje piosenki”.

Będzie pan prowadził razem z Grzegorzem Turnauem Koncert Premier w Opolu. Lubi pan ten festiwal?

Podchodzę do niego z mieszanymi uczuciami. Po tym, co się stało w polskim show-biznesie, nie jest to moja impreza. Ale propozycja organizatorów nie była kuriozalna, nie wprawiła mnie w stan tremy. Prowadząc autorskie koncerty — jestem konferansjerem zaprawionym w gadaniu z audytorium niemal na co dzień. Problem mogą mieć producenci, bo postanowiliśmy nie być zapowiadaczami ciętymi z metra, którzy szpalerem idą do mikrofonu. Zgodziliśmy się na występ pod warunkiem, że pokażemy się w naszym naturalnym środowisku. To znaczy, że ja będę miał gitarę w rękach, a Grzegorz zasiądzie przy instrumencie klawiszowym. Oczywiście, jeśli piosenki będą do kitu, my ich nie będziemy w stanie obronić.

Pozostało 92% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu