Po pierwsze – czy goście będą komentować wydarzenia na ekranie przed czy po projekcji? A może w trakcie? Jeśli przed, może być zabawnie: „Uwaga – w 13. minucie i 39. sekundzie Janek zwróci się do Marusi po polsku, mimo że jest ona Rosjanką”. Jeśli w trakcie, już słyszę komentarz: „Obserwują państwo Gustlika, który za wszelką cenę próbuje przekroić jajko na przyjęciu u nauczycielki.
W rzeczywistości – z jajkami było wtedy bardzo krucho. Być może nauczycielka wykradła je z lodówki swoich niemieckich sąsiadów. Z serialu się, niestety, tego nie dowiadujemy”. A może – po filmie: „Tu być nie mogli, tam być nie mogli, pic na wodę i tak będzie do ostatniego odcinka”.
Rodzi się tylko jedno, zasadnicze pytanie – jeśli pomysł telewizji publicznej jest naprawdę dobry, czemu nie rzuciła się na niego Jedynka lub Dwójka?
Może dlatego, że starsi widzowie, o ile chcieli, zdążyli się już zapoznać z historią Polski. Młodzi uczą się jej na lekcjach. Czy ktoś jest w stanie obronić tezę, że „Czterej pancerni i pies” nadal stanowią realne zagrożenie dla ich edukacji, światopoglądu czy zasad moralnych? Co w takim razie z „Psami” Pasikowskiego, epatującymi cynizmem i brzydkim słownictwem, czy socrealistyczną „Przygodą na Mariensztacie”?
I co z faktem, że miliony dorosłych Polaków w dzieciństwie śledziły przygody czołgistów z wypiekami na twarzy, ucząc się od nich odwagi i przyjaźni?